Trzydzieści metrów za bramą lodge zauważyłem, że zapomniałem aparatu. To nic, w sumie idę tylko
na internet. Sto metrów dalej przypomniałem sobie, ile to razy nie ustrzeliłem
czegoś ciekawego, bo nie chciało mi się wrócić po aparat.
Złapałem taksówkę, wskoczyłem na pakę, bo nie było dla mnie
miejsca w gospodzie. Nawet lubię jeździć tu na pace. Można sobie stać i wiatr
orzeźwia trochę tropikalny klimat. Z tym, że ta taksówka poza rusztowaniem,
miała jeszcze plandekę na pace. Nuda. Dojechaliśmy do wioski, skręciliśmy w
polną drogę i po stu metrach taksówka zatrzymała się.
Usłyszałem muzykę. Byliśmy we względnym centrum Ahuano.
Pasowało mi. Wysiadłem, zapłaciłem (25 centów, niezależnie od miejsca i trasy)
i zobaczyłem pochód karnawałowy. Przypomniałem sobie, że Maricella wspominała,
że w wiosce trwa fiesta. Pochód nie był zbyt rozbujany. Żadne Rio de Janeiro,
żadna samba. Składał się z kilku przystrojonych bibułą i balonami pick-upów, z
których leciała muza. Przed każdym szła osoba, niosąc tekturę z wypisaną nazwą
danego communidad. Za każdym szedł
korowód dzieci i młodzież przystrojonej w fatałaszki danej społeczności.
Była młodzież we współczesnych strojach, tańcząca jakiś
nowszy taniec latino. Były małe pocahontas w szmatkach z dżungli i wymalowanych
we wzorki twarzach. Ale najlepsi byli młodzi typowie w futrzastych spodniach
(może z lamy?), krwistoczerwonych koszulach i kawałkach papieru na ustach, na
których mieli wyrysowane wielkie zębiska. Szkoda, że tego nie widzieliście.
Podskoczyłem szybko na internet, bo musiałem zrobić pilny
przesył danych, i wróciłem do hotelu. Wziąłem aparat i ruszyłem z powrotem z
nadzieją, że zdążę dorwać przebierańców.
Taksówki się tu nie wzywa, tylko łapie ją na stopa, gdy
nadjeżdża. Właściwie każdy cię weźmie i każdy skasuje 25 centów. Jakoś nic nie
jechało. Czasem przez cały kilometr do Ahuano nic cię nie minie. Godziny
szczytu są wtedy, gdy przyjeżdża i odjeżdża autobus do Teny. W każdym razie
skręciłem z głównej drogi w dotychczas mi nieznaną, licząc, że to skrót. Rok
temu w Maladze, pewien wiekowy podróżnik powiedział mi, że najkrótsza droga to
ta, którą znasz. Znów miał racje, cholera. Gdy w końcu dobrnąłem na miejsce
fiesty, po przebierańcach nie było śladu.
Za to po drodze trafiłem na osiedle, chyba socjalne, które
powstaje koło Ahuano. Część domków jest już zamieszkała. Smutny to kontrast
estetyczny z piękną selvą wokół.
Natomiast mieszkańcy mili. Z uśmiechem pokazali drogę do wioski.
(ano)
trzeba uważać na te studzienki, nie włóczyć się po ciemku |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz