sobota, 28 lutego 2015

Laguna Kinsa Cocha

Laguna Kinsa Cocha znajduje się na wysokości 4500 metrów. Tylko godzinę drogi stromo w górę od turystycznego miasteczka Pisac, a jednak niemal nikt nie odwiedza tego miejsca.
Jest przepięknie, chłodno i wilgotno. Tylko zieleń, skały, pozostałości ruin i andyjskie wierzchołki we mgłach. Na wyższych zboczach leży śnieg. W tym otoczeniu tafle jezior.
Po drodze mija się kilka maleńkich społeczności. Ludzie żyjący wysoko w Andach są bardzo biedni, nie mają niemal nic, poza tym, czym obdarza ich pachamama, z którą żyją w symbiozie, jak setki lat temu.
Mimo to dzielą się wszystkim, co mają. I, dzięki tej wolności, wolności od posiadania, są uśmiechnięci, zawsze.

Im mniej posiadasz, tym łatwiej jest się tym dzielić. Tym lżej ci jest, tym bardziej jesteś wolny.


Spójrzcie, jaka piękna ta pachamama.
(w)

















poniedziałek, 23 lutego 2015

Czekoladowy deser gourmet (albo raczej gastrofaza)

Niby nie brak na tym kontynencie kakaowców, ale mimo to, jakoś niełatwo znaleźć w Peru dobrą czekoladę. Nasi izraelscy przyjaciele Shir i Itamar odnieśli w tej kwestii sukces, polecając nam baton Milky. Zaiste pyszne to to, słodziutkie, mleczne, twarde i rozpływające się w ustach. Niestety z konserwantami i dosyć drogie – 3 sole (niecałe 4 zło.) za pięciokawałkowy baton. Niemniej kupujemy często. I tak jest zdrowszy, niż lubiane przeze mnie, smażone na głębokim tłuszczu cocady, czyli kokosowo-cukrowe rafaello-podobne kulki (50 centavos, czyli 60 groszy sztuka). Ale chyba rzucę je, bo zaczyna drażnić mnie w nich nuta zjełczałego tłuszczu.

Ale... Wysłuchawszy kilku porad, zaczęliśmy komponować własne desery czekoladowe. Na początku trzeba się nieco wykosztować, ale potem jest już tylko przepysznie i zdrowo.

Oto podstawowy przepis.

Ingrediencje na miseczkę dla dwojga:
  • olej kokosowy – 2-3 łyżki
  • banany (najlepiej 2-3 oritos, czyli baby banany)
  • proszek kakaowy – 3-5 łyżek
  • dodatki

Przygotowanie:
  1. Olej kokosowy roztopić, żeby nie było grudek. Olej ten bardzo szybko zaczyna dymić, więc roztopić na parze, tzn. w naczyniu stojącym na innym naczyniu z wodą. Opcja 1: ostatnio na tym etapie dodałem jeszcze posiekaną miętę pieprzową i cynamon. Tutejszy cynamon nie jest zbyt intensywny, więc nie było go czuć, ale co tam – tani i podobno bardzo zdrowy. Opcja 2: zamiast oleju kokosowego można użyć masła kakaowego, albo użyć obu. Masło kokosowe sprawia, że deser jest twardszy. Ja jednak wolę smak oleju kokosowego solo.
  2. Banany rozgnieść w miseczce.
  3. Do bananów dolać masło kokosowe, dosypać proszku kakaowego i dodatki. Wszystko dokładnie wymieszać.
  4. Sprawdzić konsystencję i ewentualnie dodać jakieś zagęszczacze. Gotowe! Można jeść od razu lub wstawić do lodówki, żeby nieco zgęstniał. My jemy od razu.

Dzisiejszymi dodatkami były:
  • łycha miodu dla dodatkowej słodkości
  • tutejsze tanie orzeszki ziemne dla radości chrupania
  • bezsmakowe ziarenka chii dla zdrowia i jako zagęszczacz
  • posiekana duża truskwa z pola obok, dla przełamania słodkości

może nie najładniejsza, za to lżejsza od powietrza

Na koniec o kosztach.
Olej kokosowy tani nie jest, za to pyszny i zdrowy. Jest tu pewien miły gringo, który co niedzielę podaje wegańskie sushi, a w dni powszednie wyciska organiczny olej kokosowy. Życzy sobie za niego 20 soli (25 zło.) za 250 g. Trochę to jest, ale starcza na duuuużo czekolady, jak również łagodzi mój czerwony, spalony słońcem nos (ojciec Inti świeci tu prawie trzy kilometry mocniej, niż w takim Lublinie).
Proszek kakaowy też nie jest tani, co mnie nieco dziwi. 200 g za 12 soli (15 zło.). Starcza to jednak na duuużo łyżek, bo lekki materiał. Tanio można tu dostać tylko cacao crudo, czyli tabliczkę gorzkiej (czasem z cukrem), „surowej czekolady”. Jak nam się skończy proszek, to być może spróbujemy też stopić ją i wymieszać z powyższymi składnikami.
Reszta z powyższych tania jak barszcz (no powiedzmy, że miód tani, jak na miód (19 soli, czyli niecałe 25 zło. za pół kilo organicznego), za to truskawki w Casa del Rio za darmo, bo gdyby nie nasz szaber, pewnie by się popsuły). No i nie ma co narzekać, bo i tak to wszystko taniej, niż w Europie.

Dzięki, Mamo Ziemio, że można tak pysznie, szybko i zdrowo zaspokajać gastrofazę.

PS. Jako bonus jeszcze parę gastro-fot:

kwiato-herba

Peruwiańska tradycja noworoczna, mająca przynieść dobrobyt w nowym roku. To w lewym górnym to quinoa.

faktura naleśnik

jungle lemon

papaja

Smacznego.

(ano)

niedziela, 22 lutego 2015

Światło

Pomiędzy 99,9 a 100% wszechświata wypełnia ciemność. Reszta to światło, dzięki któremu atomy wibrują. Światło to życie.

(ano)





czwartek, 19 lutego 2015

Osuwisko III: Anonim

Jakiś czas temu magazyn muzyczny Kilof zaproponował mi skompilowanie podcastu, słuchowiska, selekcji - jak zwał... Ma pojawić się w najbliższym numerze, wraz z pozostałymi Osuwiskami. Bardzo mi miło. Zapraszam do posłuchania.

-------------
Jest to selekcja numerów, które w większości osłupiły mnie od pierwszego przesłuchania, po czym przeszły próbę czasu. Nie ma tu przypadków.
Starałem się być nieoczywisty w kontekście tego, co sam tworzę. Przy okazji przemyciłem do selekcji 3 utwory z własnych, bardzo różnych projektów (Open Source, współpraca z Gigapremą, Haronim).
Metodę obrałem luźną. Jednak można powiedzieć, że pierwsza połowa jest bardziej elektro-akustyczna, po której wchodzą dźwięki bardziej elektroniczne i syntetyczne. Z grubsza.

Dzięki dla magazynu Kilof za zlecenie i motywację.
Dzięki dla Jarka i Barteza - moich ziomów z Open Source - bo jest w selekcji kilka groovów, które poznałem dzięki nim.

Miłego odsłuchu.
Anonim (aka Szczeniak Światła)
------------


środa, 18 lutego 2015

Sacred Valley Tribe #2

Sacred Valley Tribe, plemię ze Świętej Doliny Inków, przyjmuje ayahuaskę jak sakrament. Wypicie esencji każdorazowo poprzedzone jest toastem Kawsay paj! , co w języku quechua znaczy „za życie”. Ceremonia kończy się słowami Ayllu masikunapa, czyli todos somos la familia, wszyscy jesteśmy rodziną.
Ayahuaskę traktują tu jako roślinę-nauczyciela, otwierającego duchowy wymiar, z którymi wchodzi się w bezpośredni kontakt przez żołądek. Proces trawienia wywaru to równocześnie trawienie najróżniejszych emocji i przeżyć celem ich zaakceptowania i pełnego zintegrowania z całością doświadczenia życiowego. Spożycie ayahuaski to zarówno doświadczenie transcendencji, jak uruchomienie wewnętrznego procesu leczenia.

Nazwa enteogen wywodzi się z greki i znaczy: odnaleźć świętość wewnątrz.

Ayahuaska (Banisteriopsis caapi) to liana, która występuje na obszarze całej Amazonii. Dla siedemdziesięciu pięciu etnicznych grup z niższej i wyższej Amazonii jest fundamentem tradycyjnej medycyny, roślinnym nauczycielem. Gotowana przez wiele godzin razem z liśćmi krzewu chacruna daje esencję o charakterze psychodelicznym, którą spożywa się podczas rytualnej ceremonii, prowadzącej do wielopoziomowego oczyszczenia i refleksji. Od ok. 5 000 lat jest stosowana przez amazońskich szamanów jako medium prowadzące do osiągnięcia wyższych stanów świadomości. Psychoaktywne działanie ayahuaska zawdzięcza obecności DMT, odpowiedzialnej za nocne marzenia substancji produkowanej także przez ludzki mózg. Mówi się, że chacruna odpowiada za malowanie onirycznych wizji, zaś ayahuaska jest nauczycielem, działającym na głębokim poziomie poza tymi wizjami. W tradycji szamanów z plemienia Shipibo spożywanie ayahuaski ma bardzo rozległe zastosowanie. Służy m. in. diagnozie i leczeniu chorób i wadliwego funkcjonowania fizycznego, psychologicznego i społecznego; podejmowaniu ważnych decyzji, leczeniu relacji, rozwiązywaniu konfliktów wewnętrznych, konfliktów rodzinnych i międzyplemiennych; komunikacji z duchowością natury, objaśnianiu tajemnic i zagadek.

Co istotne, konsumpcja ayahuaski w kontrolowanym kontekście nie wykazuje żadnych skutków ubocznych, nie jest uzależniająca, nie powoduje syndromu odstawienia. Mimo że zawiera komponent psychoaktywny, ayahuaska nie może być uznawana za narkotyk o negatywnych bądź uzależniających właściwościach. Przeciwnie, jej spożywanie nigdy nie jest doświadczeniem o charakterze rekreacyjnym, służącym zabawie. Spożycie w rytualnym kontekście o sakralnym i terapeutycznym charakterze prowadzi do procesu pogłębionej introspekcji, autoeksploracji, medytacji.

Przed konsumpcją esencji wskazana jest dieta, najlepiej kilkudniowa. Dieta sattviczna – bez mięsa, cebuli, czosnku, ostrych przypraw, intensywnych smaków. W dzień sesji zaleca się zjeść tylko lekkie śniadanie. Ceremonia rozpoczyna się około dwudziestej pierwszej. Uczestnicy siedzą obok siebie, w kole, oparci o ścianę, otuleni kocami. Pierwsze efekty są odczuwalne po 20-40 minutach od wypicia esencji i trwają średnio 3 - 4 godziny.
Podczas sesji optymalne jest zachowanie pozycji siedzącej, z uniesioną głową, co implikuje pełen szacunku stosunek do lekarstwa. Ponadto, łatwiej jest wtedy kontrolować efekty działania substancji.
W ramach wzajemnego szacunku ważne jest, by zachować kompletne milczenie, w miarę możliwości nie wytwarzać żadnych dźwięków, aby nie zakłócać procesu innych uczestników, ponieważ doświadczenie jest w najwyższym stopniu indywidualne i wewnętrzne.

Ceremonie z Diego wypełnione są muzyką. Gdy lekarstwo zaczyna działać w organizmie, wchodzą pierwsze akordy. Pieśni są ciepłe, świetliste, pełne nadziei, pierwotnych prawd, odwołań do przyrody i do wieczności. Są to pieśni różnych tradycji i języków. Ich słowa są piękne i proste, łatwe do zapamiętania i przechowania w sercu. Melodie czasem arytmiczne, skomplikowane i dramatyczne, czasem pogodne i taneczne. Podczas ceremonii na początku zanurzamy się w przedwiecznej ciszy, a potem, gdy pojawiają się pieśni, wszyscy zamieniamy się w słuchanie, spijamy te dźwięki i słowa, kąpiemy się w nich. Przez działanie lekarstwa zmysły są hiperwrażliwe. Najprzyjemniejszy dla ucha jest śpiew-szept i delikatne trącanie strun instrumentów.
Świątynia, gdzie odbywają się sesje, jest okrągła. Jest doskonale ciemno, niemal gęsto od mroku. Mimo, że jest nas średnio 20 - 30 osób, nie widać nikogo. Ze względu na architekturę budynku akustyka jest bardzo specyficzna, często nie da się zlokalizować, skąd dochodzi dźwięk. Muzyka ogarnia cię z każdej strony.

Atmosfera jest jasna, wypełniona bezpieczeństwem. Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za tą przestrzeń. Pomiędzy pieśniami panuje niezmącona cisza, słychać tylko oddechy, westchnienia i dźwięki oczyszczania, przez które wszyscy musimy przejść. Najczęściej są to wymioty, biegunka, łzy, czasem spazmatyczne łkanie, drganie z zimna, uderzenia gorąca. Bywa, że godzinami nieprzerwanie cieknie z oczu i z nosa, aż jest się doszczętnie wysuszonym. To także proces oczyszczania, wydalania złych wód.
Wymiotują niemal wszyscy, dlatego od początku ceremonii każdy jest zaopatrzony w kubeł, żeby nie było potrzeby wstawania z miejsca. Ktoś zaczyna, a potem idzie fala przez całą salę. Wymioty z różną częstotliwością trwają przez całą ceremonię. Niektórzy wymiotują raz, dwa razy, inni przez całą sesję. Wymioty to sposób pozbywania się dolegliwości fizycznych i psychicznych. Dają lekkość i świeżość. Dochodzi do tego, że po kilku ceremoniach zaczyna się kochać wymiotowanie. Proces staje się tym samym kompletnie oswojony, a jego brzmienie jest nieodzownym elementem muzycznym ceremonii. Niektóre dźwięki – szelest trawiastej grzechotki, niska wibracja dijiridu, pewne pieśni o zmiennym rytmie wywołują fale ciężkich wymiotów, tych z głębi trzewi, powiązanych z cierpieniem. Jest w tym coś pierwotnego, jaszczurczego, jakby budziły się dinozaury, te stworzenia, które były na Ziemi jako pierwsze.

Skutkiem spożycia esencji jest doznanie otwarcia się jakby dziury w czasoprzestrzeni, świętej wyrwy. Jest to chwila dokładnie tak długa, jak wszyscy potrzebują, by przejść przez swój wewnętrzny proces.

Sednem ceremonii jest doświadczenie bycia czystą świadomością, uciszenie rozumu i dryfowanie w kompletnej ciszy i ciemności. Świadomość przejawia się w oddechu, bezruchu, spokoju, kontemplacji, medytacji. Świadome oddychanie, czyli obserwacja cichego szumu oddechu, wznoszenia i opadania klatki piersiowej, powolnego napełniania i opróżniania płuc; podążanie za swoim oddechem, napawanie się jego spokojnym, równomiernym tempem; wypełnianie oddechu spokojem, światłem i wiekuistą ciszą– to największa rozkosz podczas ceremonii. Koncentracja na oddechu i zachwyt nim to, jak sądzę, źródło większości westchnień i ekstatycznych jęków. To jesteś prawdziwy ty. Cała reszta to tylko warstwy nazbierane przez lata doświadczeń, które z twoją wewnętrzną esencją nie mają nic wspólnego.

Warto podkreślić, że oniryczne wizje nie są sednem tego doświadczenia. Zdarza się, że nie doznaje się żadnych wizji przed całą noc, niemniej jednak doświadcza się wzmocnionego stanu świadomości, w którym można w nowy sposób ujrzeć głęboko zakorzenione problemy.

Prawdziwy sens ceremonii to jednak to, co z nią zrobisz po jej zakończeniu. Mówią, że ayahuaska zostaje w tobie na zawsze i powoli, nieubłaganie zmienia cię w lepszego człowieka. Po dłuższym czasie ewidentne zmiany manifestują się w rytmie i stylu życia oraz jakości relacji z innymi. Długofalowe skutki spożycia ayahuaski to wzrost intuicji, elastyczności i otwartości na zmiany, podobnie jak zdolności ekspresji emocjonalnej. Daje wewnętrzny spokój, poczucie pewności i bezpieczeństwa dotyczące nas samych i innych. Wszystko to jest rezultatem procesu wielopoziomowego leczenia i ponownego połączenia z wewnętrznym ja, z naturą i z transcendencją.

Więcej (w tym muzyka) na www.sacredvalleytribe.com
(w)






niedziela, 15 lutego 2015

Wielki kapitał, czyli rak płuc świata

Weronka poruszyła już temat w tym poście, ale dosyć dawno, więc postanowiłem napisać jeszcze kilka słów.

---

Rezerwat dorzecza Cuyabeno (który pojawił się wcześniej w tym poście oraz w tej odsłonie faktur natury) znajduje się w północno wschodnim Ekwadorze. Znajduje się tam 12 obiektów turystycznych, trzeba się rejestrować i nie można sobie tak po prostu wpłynąć, a wjechać tym bardziej, bo drogi to rzeki. Owe obiekty chronią park narodowy przed przejęciem go przez koncerny naftowe, bo wiadomo, że pod parkiem jest ropa.



Rezerwat rezerwatem, a kapitalizm kapitalizmem. Podobno w konstytucji Ekwadoru (jako jedynej) jest zapis o prawach natury i ich ochronie. Mimo to, nasz przewodnik Diego mówił, że ponad wszelkimi prawami natury stoi tu „racja stanu”. Jeśli więc okaże się, że bardziej od turystyki opyla się sprzedać ziemię na wydobycie, to tak właśnie władze zrobią. Szczególnie, gdy na takiej ziemi mieszka zaledwie kilka tysięcy wyborców, których prowincjonalnego protestu nikt nie usłyszy.
Dzięki względnie rozwiniętej turystyce, ten rezerwat jakoś się broni. Ale co rusz słyszymy o kolejnych setkach hektarów parków w Ekwadorze, które sprzedaje się zagranicznym firmom pod wydobycie. Nie tylko w Amazonii, ale też na przykład w rezerwacie Los Cedros, gdzie znaleziono miedź, albo w Cordillera del Condor, gdzie właśnie sprzedano 400 hektarów chińskiej firmie, aby wydobyły z gór jej metale. Autochtoni wprawdzie protestują, ale też się boją. Ostatnio jednego aktywistę walczącego przeciw wydobyciu w Cordillerze del Condor wyłowiono z rzeki. Miał spętane ręce.

23-letni Diego (ten smagany pokrzywą w tym poście o bieluniu) z dumą opowiadał, że Lago Agrio jest centrum wydobycia ropy. Stanowi ona 60% gospodarki Ekwadoru, więc bez niej byłoby ekonomicznie niewesoło. Kilka dni później wspomniał też, że ropy wystarczy jeszcze na około 25 lat. Co potem? Pewnie awantury. Nie sądzę jednak, żeby obecna władzy przejmowała się tak odległym, potencjalnym problemem. Nie politycy, a już na pewno nie na tym kontynencie. Ci wolą chwalić się, ile to lotnisk i setek kilometrów dróg nie powstaje w kraju, i jakie tanie jest paliwo.

Na kolejnych trzech miejscach gospodarki są: turystyka, kwiaty (w szczególności róże) i banany. Nie pamiętam, w jakiej kolejności.
Tak więc zapraszamy do przyjazdu tam, kupowania ekwadorskich róż i opychania się tamtejszymi bananami. A globalnie – do umiaru: w spalaniu paliw, kupowaniu niepotrzebnych rzeczy, itd. Do ogólnego, oddolnego, świadomego ograniczania konsumpcji na co dzień i wzięcia odpowiedzialności za ten bałagan, który narobiliśmy. Bez rewolucji. Małe, świadome zmiany. Gorąco zapraszamy.

(ano)


inglese

czwartek, 12 lutego 2015

Sacred Valley Tribe #1

Follow your bliss, mówi Diego. Rób to, co kochasz. Uwolnij to, czego nie lubisz, co ci ciąży. Życie samo w sobie jest bezwarunkowe, nie jest naładowane żadnym znaczeniem. Tylko ty sam zaopatrujesz je w sensy i obwarowujesz je.
Doświadczasz tylu granic, ile sam stworzysz. Gdy już uświadomisz sobie, że sam jesteś źródłem ograniczeń, z którymi się borykasz, możesz w końcu zacząć kruszyć te mury.

You are what you hold within you, mówi dalej Diego. Ty nadajesz znaczenie swojemu życiu. Jesteś tym, co wierzysz, że jest prawdziwe. Twoje wewnętrzne piękno zależy tylko od ciebie.
Jesteś w nieustającym procesie transformacji. Możesz się zmieniać w każdej nanosekundzie, bo wbrew temu, jak nas uczą, trwałość i konsekwencja nie są naturalnymi cechami ludzi. Możesz wciąż na nowo pisać swoją historię, ciągle ja przekształcać; tym zmianom nie ma końca.
To jest twoja prawdziwa wolność: możesz się zmieniać jak chcesz i ile chcesz.

Jedna jedyna prawda to ja jestem, so hum. Jedyne, co naprawdę wiesz, to że jesteś, teraz, tutaj. W tej ciszy, bezruchu, w tym oddechu. Nigdy nie jest tak, że cię nie ma. Więcej nie wiesz i nie musisz wiedzieć, nie musisz ciągle szukać, pytać i drążyć. Istniejemy w wielkiej niewiadomej, i tak jest dobrze.

Spróbuj skoncentrować się na swym niezakłóconym istnieniu, na czystym ja jestem, nie zanieczyszczonym przez jestem tym lub jestem tamtym. W końcu wszystko zniknie – ty sam, życie, którym żyjesz, twoje myśli i świat wokół. Pozostaje tylko spokój i ta niezgłębiona, przedwieczna cisza. Wszyscy mamy w sobie pierwiastek boskości, absolutu – przyjmij to jako jedyną prawdę. Twoja radość jest boska, twoje cierpienie również.

Jesteśmy świadomymi istnieniami, niczym więcej; reszta to nakładki, warstwy, którymi obrastamy i które tylko nas obciążają. Najcięższym balastem, który dźwigasz, są fałszywe autoidentyfikacje. Porzuć je.
Całe cierpienie wynika z przekonania, że jesteś tym życiem, tymi myślami, tym umysłem, tą opowieścią. Tą postacią z tymi marzeniami, nadziejami, pragnieniem bycia kimś. Każda twoja myśl to część historii o tobie. Ale to nie jesteś ty. Największe wyzwanie dla poszukiwaczy duchowości to porzucenie poczucia własnej ważności, dostrzeżenie pustki osobistej historii. Twoja osobista opowieść to coś, z czego musisz się obudzić, aby odnaleźć wolność.

Staraj się utrzymywać w życiu pozycję zdystansowanego obserwatora. Nie reaguj na wydarzenia, lecz odpowiadaj na nie.

Dawaj z siebie jak najwięcej, każdego dnia. Dziel się wszystkim, czym potrafisz. Im więcej dasz, tym więcej otrzymasz w zamian. Im bardziej błogosławisz innym, tym więcej błogosławieństw staje się twoim udziałem. Rzeczywistość, w której funkcjonujesz codziennie, to tylko zwierciadło, w którym się odbijasz.

Tym mniej więcej torem idą słowa Diego Palma, zamykającego cotygodniową ceremonię ayahuaski.

Diego serwuje ludziom ayahuaskę od czternastu lat i jest w tym naprawdę dobry. Ceremonie odbywają się w komfortowych, bezpiecznych warunkach. Poczucie bezpieczeństwa wypływa przede wszystkim z doświadczenia i profesjonalizmu Diego, który razem z rodziną i przyjaciółmi, plemieniem, jak się sami nazywają, buduje atmosferę pełną jasności i spokoju. Kontekst jest w tym wypadku niezwykle istotny. Ciepłe, wygodne miejsce - świątynia na planie koła, którą Diego wybudował obok swojego domu. Zintegrowane, klarowne wskazówki co do przebiegu sesji. Pełna światła muzyka, piękne pieśni o pozytywnym przesłaniu. No i zamknięcie ceremonii - wtedy, gdy wszyscy uczestnicy są jeszcze trochę tam, a już powoli z powrotem, gdy są najbardziej wrażliwi i mają całkiem otwarte serca, Diego mówi to, co przytoczyłam powyżej.
cdn.

(w)

poniedziałek, 9 lutego 2015

Peruwiańskie markety

Markety to jedno z naszych najulubieńszych zjawisk w Peru.



Każdy market ma swoją stałą część wewnętrzną i ruchomą, zmieniającą kształt i rozmiar w zależności od dnia tygodnia część zewnętrzną. Niektórzy sprzedawcy mają duże, bogate stoiska, inni zaś siadają na ziemi i rozkładają przed sobą chustę z kilkoma ziemniakami lub pęczkiem pietruszki bądź cilantro. Handlowanie na targowisku to praca codzienna i całodzienna, bo warzywa i owoce trzeba sprzedać, zanim się zepsują. Handlarki nie mają więc czasu na nic innego, całe ich życie kręci się wokół marketu.







W stałym punkcie każdego targu jest stoisko obiadowe oraz jugeria, czyli pijalnia świeżych soków. Panie są hojne i zawsze dostaje się obfitą dokładkę.



Negocjowalność cen przechodzi najśmielsze oczekiwania. Nigdy nie wiesz, ile zapłacisz. Ten sam produkt jednego dnia może kosztować 1 sol, drugiego trzy razy więcej, a kolejnego taniej, niż pierwszego. Trzeba więc za każdym razem podczas zakupów dużo chodzić, porównywać, gadać i okrężnymi sposobami próbować stawiać na swoim. Generalnie jednak ceny produktów spożywczych na targach są przyjazne dla kieszeni. Za 1 sol (ok. 1,20 - 1,30 zł) przykładowo można kupić 2 mango albo 10 oritos (najmniejsze i najsłodsze bananki długości średnio 10 cm), 2 marakuje, 5 sporych marchewek bądź 3 pomarańcze. Działa swojska zasada: poproszę pomidorków za 2 sole i mięty za 30 centimos. Mając w kieszeni 10 soli z łatwością można nakupić jedzenia na obiad z deserem.









Na najbardziej zjawiskowym targowisku San Pedro w centrum Cusco można kupić absolutnie wszystko. Poza tonami warzyw, owoców i ziół jest fascynująca sekcja z akcesoriami magiczno-zdrowotnymi. Można tam m.in. zakupić kaktusa san pedro i ayahuaskę. Jest też oczywiście agua de florida, czyli orzeźwiająca ziołowa mieszanka z nutą bergamotki, którą wszyscy szamani posługują się podczas ceremonii, oraz wiele innych korzenno-kwiatowych wód kolońskich – różana, cynamonowa, sandałowa, paczuli... Poza tym różnych wielkości i kształtów (kule, piramidy) minerały i magiczne kamienie z przewagą kryształów. Aromatyczne patyczki palo santo, pozwijany w rulony tytoń mapachu, który można suszyć i potem palić, albo zalawszy wodą, wciągać jak tabakę, co pięknie pobudza i orzeźwia. Na targu San Pedro kupiłam też liście karczocha, z których przyrządza się gorzką herbatę, oczyszczającą i kojącą wątrobę np. po antybiotykoterapii.



(w)