Nasz
pierwszy dzień wolny! Wybraliśmy się na wycieczkę do Misahualli – dżunglowego
miasteczka, które słynie z tego, że żyją w nim małpy na wolności.
Najpierw przepływamy wszerz Rio Napo
takim canoe con motor
A
dalej jedziemy autobusem lub stopem, który zawsze jest płatny nieco więcej niż
autobus. Niemniej, komunikacja jest w Ekwadorze taniutka, pewnie przez
wydobycie ropy z dżungli na szeroką skalę. Za podróż stopem do Misahualli (ok.
25 km) płacimy po dolcu. Jak widać, często jeździ się tu na pace.
Misahualli
to dość turystyczne miasteczko otoczone dżunglowym buszem.
To
pierwsza małpka, którą spotkaliśmy.
Jemy
śniadanie, a następnie idziemy szukać więcej małp.
Oto i one:
Kubek wyniesiony z klubu Graffiti, Lublin
A
my wyglądamy teraz tak:
Trafiamy
jeszcze na ceremonię chrztu w Rio Napo.
Nie
chce nam się czekać na autobus, więc ruszamy powoli na piechotę (choć jest
południe, a równikowe słońce daje nam popalić). Zaraz za Misahualli napotykamy
znak informujący, że zaraz po lewej stronie znajduje się laguna.
Skręcamy tam i za sześć dolców fundujemy sobie taką oto przejażdżkę – tym razem
jest to canoe sin motor, za to z jednym wiosłem i przesympatycznym
wioślarzem, który jest właścicielem tejże laguny.
Potem
jedziemy na zakupy do Teny – brakuje nam koszul z długim rękawem i skarpet dla
ochrony przed moskitami oraz medykamentów chroniących przed moskitami oraz
kojących ich podrażnienia. No i chcemy też kupić sobie coś ekstrawaganckiego do
jedzenia – ser, płatki śniadaniowe, może pieczywo. Chciałam też kupić tonik do
twarzy, ale okazuje się, że w Tenie nie mają takich specyfików – ani w
supermarketach, ani w aptekach. Tena to największe miasteczko w naszej okolicy.
Tego
samego dnia po zmroku wybraliśmy się w osiem osób (w tym dwie małe dziewczynki)
na nocny piknik, zwany tu kempingiem. Przepłynęliśmy kilka kilometrów Rio Napo,
ja z duszą na ramieniu, bo po pierwsze, w rzece żyją anakondy i kajmany, po
drugie płynęliśmy bez świateł i prawie zderzyliśmy się z innym canoe, a
nie mieliśmy kamizelek ratunkowych. Na dodatek nasz wioślarz nie bardzo
wiedział (ani widział), dokąd płynie. Ale udało się. Dopłynęliśmy na malutką
plażę, gdzie próbowaliśmy przez godzinę rozpalić ognisko, bezskutecznie, bo
wszystko było wilgotne. Zjedliśmy więc na zimno. Nasz gospodarz się
nabzdryngolił i usiłował łowić ryby, a ja siedziałam tam cicho po ciemku, nie
mogąc się doczekać powrotu z tego nieprzyjaznego miejsca i na serio
zastanawiałam się, co my tu do cholery robimy. Pierwszy duży kryzys, na
szczęście już przeminął.
(w)
I o to chodzi! Małpy powinny być w każdym polskim lesie. A oglądają zdjęcie z małpą z kubkiem z tego klubu miałem wrażenie że już widziałem taką scenę. Chyba w tym klubie nawet. Nie Wielki Kajman ma Was w swojej opiece!
OdpowiedzUsuńo jaaaa, moje stare zdjęcie z JZD! wow! tym bardziej się cieszę, że macie bloga. o, i zrobiłem kilka literówek, ale to się domyślicie, gdzie brakuje "c" a gdzie "ch". buziaki!
Usuń