wtorek, 1 kwietnia 2014

Małpy z Misahualli



Nasz pierwszy dzień wolny! Wybraliśmy się na wycieczkę do Misahualli – dżunglowego miasteczka, które słynie z tego, że żyją w nim małpy na wolności.
Najpierw przepływamy wszerz Rio Napo takim canoe con motor




A dalej jedziemy autobusem lub stopem, który zawsze jest płatny nieco więcej niż autobus. Niemniej, komunikacja jest w Ekwadorze taniutka, pewnie przez wydobycie ropy z dżungli na szeroką skalę. Za podróż stopem do Misahualli (ok. 25 km) płacimy po dolcu. Jak widać, często jeździ się tu na pace.

Misahualli to dość turystyczne miasteczko otoczone dżunglowym buszem.

To pierwsza małpka, którą spotkaliśmy.


Jemy śniadanie, a następnie idziemy szukać więcej małp.

 
  
Oto i one:











Kubek wyniesiony z klubu Graffiti, Lublin



A my wyglądamy teraz tak:


Trafiamy jeszcze na ceremonię chrztu w Rio Napo.



Nie chce nam się czekać na autobus, więc ruszamy powoli na piechotę (choć jest południe, a równikowe słońce daje nam popalić). Zaraz za Misahualli napotykamy znak informujący, że zaraz po lewej stronie znajduje się laguna. Skręcamy tam i za sześć dolców fundujemy sobie taką oto przejażdżkę – tym razem jest to canoe sin motor, za to z jednym wiosłem i przesympatycznym wioślarzem, który jest właścicielem tejże laguny.




Potem jedziemy na zakupy do Teny – brakuje nam koszul z długim rękawem i skarpet dla ochrony przed moskitami oraz medykamentów chroniących przed moskitami oraz kojących ich podrażnienia. No i chcemy też kupić sobie coś ekstrawaganckiego do jedzenia – ser, płatki śniadaniowe, może pieczywo. Chciałam też kupić tonik do twarzy, ale okazuje się, że w Tenie nie mają takich specyfików – ani w supermarketach, ani w aptekach. Tena to największe miasteczko w naszej okolicy.




 
Tego samego dnia po zmroku wybraliśmy się w osiem osób (w tym dwie małe dziewczynki) na nocny piknik, zwany tu kempingiem. Przepłynęliśmy kilka kilometrów Rio Napo, ja z duszą na ramieniu, bo po pierwsze, w rzece żyją anakondy i kajmany, po drugie płynęliśmy bez świateł i prawie zderzyliśmy się z innym canoe, a nie mieliśmy kamizelek ratunkowych. Na dodatek nasz wioślarz nie bardzo wiedział (ani widział), dokąd płynie. Ale udało się. Dopłynęliśmy na malutką plażę, gdzie próbowaliśmy przez godzinę rozpalić ognisko, bezskutecznie, bo wszystko było wilgotne. Zjedliśmy więc na zimno. Nasz gospodarz się nabzdryngolił i usiłował łowić ryby, a ja siedziałam tam cicho po ciemku, nie mogąc się doczekać powrotu z tego nieprzyjaznego miejsca i na serio zastanawiałam się, co my tu do cholery robimy. Pierwszy duży kryzys, na szczęście już przeminął.

(w)

2 komentarze:

  1. I o to chodzi! Małpy powinny być w każdym polskim lesie. A oglądają zdjęcie z małpą z kubkiem z tego klubu miałem wrażenie że już widziałem taką scenę. Chyba w tym klubie nawet. Nie Wielki Kajman ma Was w swojej opiece!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o jaaaa, moje stare zdjęcie z JZD! wow! tym bardziej się cieszę, że macie bloga. o, i zrobiłem kilka literówek, ale to się domyślicie, gdzie brakuje "c" a gdzie "ch". buziaki!

      Usuń