czwartek, 24 kwietnia 2014

Patroszenie fauny


Maricella nie pyta nas tu, co potrafimy, a co jest nam obce. Chyba nie kuma, jak egzotyczne są dla nas zajęcia, które dla nas wyszukuje. Jeśli już raczy poinstruować nas, jak co robić, zrobi to szybko, a potem, na życzenie, powtórzy słowo w słowo w podobnym tempie. Nie dociera do niej, że hiszpański nadal jest dla nas językiem dosyć obcym. Mamy czasem wrażenie, że dla niej również.

Jakiś czas temu, przy okazji najazdu pary turystów, przybył zapas około 30 tilapii. Trzeba je wypatroszyć. Wprawdzie Weronka jada ryby, ale ich rozpruwanie mogłoby sprawić, że by przestała. Skąd by tu wtedy bidulka brała jakieś białko. Więc od patroszenia jestem ja.
Drugiego dnia pobytu współwolontariuszka Natalia pokazała mi, jak to się robi. Rozpruwa się rybę od dziurki w tyłku do ości łączącej przednie płetwy, wybebesza flaki do garka (z których potem gotuje się zupę dla psiny Lassi), wyrywa skrzela spod polików (podobno przyrządzona z nimi ryba jest gorzka), zeskrobuje łuski, po czym płucze wewnątrz i na zewnątrz. Gotowe.
Dopiero niedawno dowiedziałem się jeszcze, że podczas rozcinania trzeba uważać, żeby nie przebić takiego pęcherza, z którego wycieka zielona maź. Ma ona sprawiać, że ryba jest bardziej gorzka. Dobrze wiedzieć na przyszłość.
W każdym razie patroszenie 30 tilapii to dla żółtodzioba ze dwie godziny roboty. Po oporządzeniu kilku przestajesz w końcu kaleczyć palce o ostre płetwy. Po oporządzeniu 20 znów zaczynasz, bo chcesz jak najszybciej skończyć już tę robotę. Dobrze, że przynajmniej są smaczne, psiekrwie.

Zostaw skrzela me, łotrze!

piju-myju

Fish not dead!


Nie rób ryby, Putin! (-> sprawdź link, pozdro Jahdeck i Skorup)

(ano)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz