środa, 9 kwietnia 2014

Meksyk!



Weronka wspomniała już o alarmie turystycznym. Warto jednak rozwinąć temat.

---

Czerwony alarm! Wczoraj wieczorem przyjechali pierwsi goście. To znaczy pierwsi goście-turyści. Do tej pory kimali tu tylko robotnicy bomby i konstrukcji nad rzeką. I tylko kimali. Nie jedli tu, nie korzystali z basenu, nie robili wycieczek. Raz się tylko uwalili w barze, co doprowadziło do małej awantury, bitego szkła i pyskówki pomiędzy nimi a Gregoriem.

A tu nagle prawdziwi turyści – meksykańskie małżeństwo koło pięćdziesiątki z Houston w Teksasie. Mąż Martin, wyraźnie znaturalizowany obywatel USA, gada dużo, jedzie stereotypami (również o dużo pijących Polakach) i ogólnie domaga się ciągłej atencji. Za to żona Maria (bo niby jak ma mieć na imię meksykańska żona), jeśli już coś tam habla, to raczej espanol.

Nasi pierwsi stuprocentowi turyści
 Maricella, wyraźnie spanikowana, dzwoni do Gregoria, który przyjeżdża w nocy z zakupami. Trzeba się wszak wywiązać z oferty na stronie www. Takie na przykład śniadanie kontynentalne – dżemu i szynki w plasterkach tu do dziś nie widziałem. Kawę i podobny do mozzarelli ser (queso fresco) widziałem, bo sami kupiliśmy.
Szef zrobił im dziś śniadanie i pojechał z Weronką po zakupy, bo tilapii w tym tygodniu też tu nie było, a w karcie dań jest i turyści sobie życzą. Weronka wraca z zakupami, a on musi otworzyć swój sklep w Tenie. Ma wspólnika, ale ten akurat nie może go zastąpić, bo ma klub bilardowy i w weekend zamyka koło 3 w nocy.

Dziś mamy sobotę. Turyści popłynęli z Maricellą do Amazonico – miejscowego zwierzyńca. Właśnie, drugą rzeczą, z której Gregorio musi się teraz wywiązać, to wycieczki fakultatywne. Małżeństwo chciało już dziś pojechać w głąb dżungli, by odwiedzić rdzenne plemię Huaorani. Na dziś nie udało się tego załatwić, więc ruszają jutro o 5 rano.
Weronka też jedzie. Ja nie, bo jedno z nas musi pomóc Maricelli przy posiłkach i barze, bo będzie niedziela i ludzie przyjdą na basen.
Kolejnego dnia przyszła jakaś dziewczyna do pomocy. Spokojnie mogłem jechać. Przez tą nietomną szefową może mnie tu wkrótce szlag trafić. Bez kitu. O jej perypetiach z nami i całym światem mógłbym poświęcić oddzielnego bloga. Ale chyba nie warto psuć sobie tym więcej krwi, niż ona nam psuje.

(ano)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz