Przy wejściu do lodge i
po drugiej stronie rzeki wisiały szyldy sprzed dwóch lat, reklamujące ten
przybytek. Kłopot w tym, że była na nich stara cena za nocleg (10 $ za
osobę) i przybysze dziwili się, gdy słyszeli, że teraz jest 25 $ za osobę.
Spora inflacja, swoją drogą. Natomiast goście, którzy zrobili wcześniejszą
rezerwację, dziwili się, że płacą 25 $, bo przecież szyld…
W czwartek przyszedł majster, żeby wymienić szyldy. Miał ze
sobą wspomniane szyldy (najwyraźniej złożone zaraz po druku na ploterze, więc
otwierając zdarł trochę farby), wiertarkę, nity i śruby, klej, nóż do cięcia
tapet oraz specjalne zaciski do naciągania szyldu na ramę. Nie miał natomiast
drabiny i pomocnika. Jedno i drugie znalazł tutaj, choć drabinę nieco za niską.
Zabrał się do roboty, przesuwając sobie chyboczący się
podest (też znaleziony na miejscu) i stawiając na nim też dosyć zdezelowaną
drabinę. Żeby ułatwić sobie ekwilibrystykę na ramie, wyciął sobie nożykiem
otwory na stopki w poprzednim szyldzie. O takie:
Chwilę później też z nich korzystałem. Ktoś musiał trzymać
szyld po drugiej stronie, podczas gdy gość wdrapywał się na rusztowanie, żeby umocować
go, wkręcając nity w ramę. Gdzie nie sięgał z wiertarką, sięgał z klejem marki
Africanero. Ja trzymałem puszkę, a on zanurzał w niej łapę i nanosił. Domyślam
się, że polepion dłoń nie pomagała mu w wygibasach na wysokości.
Ale kulminacyjny punkt program miał dopiero nadejść. Chciał przynajmniej
po jednej stronie wwiercić od góry porządnie kilka nitów. Najpierw próbował
stanąć na zatopionej w murze, sterczącej z muru rurce elastycznej. Okazała się zbyt
elastyczna. Tak więc powiedział, żebym podał mu drabinę na górę. Postawił ją na
wąskim murze i ostrożnie wdrapał się na nią. Wyglądało to tak.
Na tej małej przestrzeni miałem się jeszcze zmieścić ja – powiernik kleju Africanero. Bez kitu myślałem, że się stamtąd starabani, pociągnie mnie za sobą i obaj skończymy na wózkach. Ale przeżyłem, by to spisać
Z drugim szyldem poszło gładko, bo był na lekkiej,
zdejmowanej ramie.
Po naszej wizycie na bombie podzieliłem się z Gregoriem moimi
refleksjami o tutejszym wyluzie w związku z bhp. Powiedział, że gdy jakiś
robotnik tu spadnie z wysokości i się zabije, to nie ma wielkiego halo. Na
szczęście to nieźli cyrkowce. Nic dziwnego, że mówią im per maestro.
(ano)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz