Myśleliśmy, że przyjeżdżamy do ekwadorskiej dżungli w porę deszczową. Okazuje się, że dopiero nadejdzie. Niełatwo dowiedzieć się, kiedy. Zapytany, Gregorio pyta córki, Natalii. Ona mówi, że w czerwcu, a nie, w lipcu. Maricella natomiast twierdzi, że już w maju. Mamy więc ogólne rozeznanie, że wkrótce. Stosunkowo.
Mamy więc (chyba) porę suchą. W miarę. Wszak to skraj
największych lasów deszczowych świata. Teraz pada tu częściej, niż rzadziej.
Codziennie z jeden wielki lub niewielki deszcz. Nocą często ulewa. Słoneczne
dni są rzadkością. To dobrze, bo duchota bywa wówczas nieznośna. Deszcz to
ulga.
Jak to na wsi, rytm i rodzaj prac dyktuje pogoda. Słoneczny
poranek z nadzieją na słoneczne popołudnie to, na przykład, szansa na zrobienie
skutecznego prania. Pierzemy tu ręcznie. Nasze współwolontariuszki oddały raz
swoje ciuchy do prania Maricelli, w ich pralce. Mówią, że zalatywały potem
grzybem. Myślę, że nowa pralka może tu zacząć roztaczać woń grzybiczną już po
kilku miesiącach. Pierze w zimnej wodzie, więc trudno się dziwić. W każdym
razie ciuchy wyprane i wywieszone na słońcu wyschną w kilka godzin. W deszczowy
czy pochmurny dzień nie ma co próbować. Wywieszone w cieniu, grubsze rzeczy po
dobie nadal są mokre.
Innym zajęciem w piękny, słoneczny dzień jest rozpalenie
ogniska. Mamy próbować jako tako uprzątać teren ze śmieci, suchych liści i
gałęzi, choć tutaj to motyka na słońce. Coś z tym trzeba robić. Szef mówi, żeby
palić. O pożar dżungli nie trzeba się martwić. Nawet w słoneczny dzień potrzeba
chwili aby rozpalić ognisko. Jeśli jakimś cudem cały następny dzień też jest
słoneczny, ognisko nadal się tli. Ale zwykle po kilku(nastu) godzinach spada
deszcz i co nie spłonęło, to już nie spłonie.
Dorzucanie puszczy do ognia to okropna robota. Flora broni
się jak umie. A najlepiej umie kolcami. Najgorsze są palmy z podobnymi do
kokosów, nieco od nich większymi owocami. Podobno świetnie leczą grzyba.
Przepołowiłem jeden owoc maczetą. Śmierdział chemicznym zboczeńcem. W każdym
razie pień tej palmy ma okropnie twarde i ostre kolce. Ale nie tylko pień –
łodygi liści również.
Do spalenia jest tu sporo takich opadów, więc pokłułem
się już kilkanaście razy. Pracuje w rękawicach, ale dla tych kolców to żadna
przeszkoda. Poza tym skwar słonecznego dnia plus praca przy ognisku to istna
sauna i solarium w jednym.
Ale za to potem można zająć się trzecią pracą w sam raz na
słoneczny dzień – odkurzaniem dna basenu. Trzeba do tego zejść do jaskini
nietoperzy pod basenem i przekręcić zawory, uruchomić maszynerię ssąco-tłoczącą,
zanurkować w rurą odkurzacza do odpływu, pomachać nią, żeby napełniła się wodą
i do dzieła. Aha, jeszcze nie zapomnieć czapki i dobrze posmarować ramiona
filtrem, bo bez tego godzina odkurzania w słońcu to tutaj pewne oparzenia.
(ano)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz