Jesteśmy tu niecałe dwa tygodnie, a ja już się
przyzwyczaiłam do tego, że w kuchni, gdzie codziennie przygotowujemy jedzenie,
grasują karaluchy. Nie ma opcji, żeby nie spotkać co najmniej kilku każdego
dnia. Nie zwracam już na nie uwagi, po prostu koegzystujemy, są nieodzownym
elementem środowiska. Taka zmiana standardów jest dla mnie dużym wydarzeniem.
Poza karaluchami, w kuchni żyją oczywiście chmary moscos, wieczorem zaś
ćmy i jakieś fruwajki osopodobne, które zaplątują się we włosy.
Jemy dużo ryżu. Tutaj ryż się je tak, jak u nas
niektórzy szamają chleb – do każdego posiłku. Na śniadanie, obiad i kolację na
twoim talerzu zawsze znajduje się ryż. Do tego zwykle yucca i zielone
platany – jedno i drugie najbardziej ze znanych mi smaków przypomina ziemniaki.
Jeśli nie posolisz i nie przyprawisz, są po prosu bezbarwne, nudne i mięsiste.
Ale że w Ekwadorze się dużo soli – zwykle są po prostu słone. Z obu tych warzyw
można przyrządzić coś a la frytki, coś a la placki ziemniaczane lub tortille.
Zwykle jednak są po prostu ugotowane, i tak tą nudę żujesz i żujesz. Szanuje się tu jedzenie, więc zwykle zjadasz
posiłek do końca, bez względu na doznania kubków smakowych.
Co do przypraw – poza solą i sokiem z limonki
używamy tu oregano (ekwadorskie oregano smakuje jak polski majeranek, co jest
przykrą niespodzianką) oraz ahi. Ahi przyrządza się z z pomidora
z drzewa, papryczek chilli i zieleniny, która wygląda jak pietruszka, a smakuje
nieco jak mydło lub inny łagodny detergent. Składniki miksujemy z odrobiną
oleju i wodą, przyprawiamy solą, i dodajemy drobno pokrojoną cebulę. Taki ahi
to dla nas bezcenny składnik wszystkich dań, które tu są zwykle dość mdłe i
mulące.
Pierwszy posiłek, który przyrządziłam w Ekwadorze,
to było bananowe śniadanie: esencjonalny napój ze zmiksowanych dużych żółtych
platanów, oraz smażone platany zielone (bardziej mięsiste) oraz długie żółte
(te są bardziej słodkawe) – najpierw pokrojone na plastry grubości 2-3 cm smaży
się w głębokim oleju, potem rozgniata szklanką, by nabrały kształtu mini
placków (bądź dużych chipsów), a następnie smaży się raz jeszcze, superkrótko.
Na surowo zjada się tu tylko malutkie żółte
banany. Wbrew wszelkim internetowym legendom, wcale nie różnią się smakiem od
tych, które szamamy w Europie. W sumie, w Maroko jedliśmy dużo smaczniejsze
banany. Ale kto wie, jakie jeszcze banany kryje w sobie dżungla.
Gdy na posiłku goszczą (a zwykle goszczą) jacyś trabajadores
udoskonalający swą pracą terytorium hotelu, na talerzu zawsze jest mięso.
Często jest to bardzo twarde mięso, bo Maricella zapomina je odpowiednio
wcześnie wyjąć z zamrażalnika, i przy jedzeniu wszyscy częściowo narzekają, a
częściowo mają ubaw. W każdym razie jest temat do rozmowy.
Poza tym raz na jakiś czas jemy ryby, które bywają
naprawdę przyjemne dla podniebienia. Po pierwszym (i ostatnim) uczestnictwie w
patroszeniu ryb wiem już, że nie jestem w stanie tego zrobić własnymi rękoma, a
co za tym idzie – mój apetyt na ryby drastycznie spadł. Jednak w tutejszych
warunkach każdy pełnowartościowy pokarm jest cenny, więc jem, jak inni. Z
lekkim bólem.
Oprócz tego, że dużo się soli, dużo się też
słodzi. Pijemy tu napoje limonkowe, grejpfrutowe, bananowe, z mango oraz z tomate
de arbol (pomidor z drzewa). Wszystkie owoce pochodzą z tutejszego ogrodu.
Wszystko jest mocno posłodzone. Oraz uwaga – wszystko pijemy z wodą z kranu.
Jest tu studnia, i ponoć agua z tej studni nie jest skażona, choć ktoś
już mi napomknął, że w tutejszej wodzie znajduje się ameba, która dla
ekwadorskich żołądków jest obojętna, ale dla naszych niekoniecznie. Na razie
jednak mają się całkiem nieźle, więc pijemy. Zresztą nie bardzo mamy wyjście,
musielibyśmy codziennie chodzić do Ahuano po 3 litry wody, a nie zawsze mamy na
to czas.
A, zabiłam dziś swojego pierwszego sporego pająka.
Był pierwszą rzeczą, którą zauważyłam rano po założeniu soczewek. Z rozłożonymi
nogami miał średnicę ok. 8 centymetrów. Przyznaję z dumą, że zrobiłam to dość
beznamiętnie. A potem, w ramach dalszego oswajania się, wzięłam go do ręki. Już
się nie boję pająków. Bardzo tu zmężniałam.
(w)
tak wygląda nasza kuchnia
a tak składzik na warzywa
Ej , ale gotujcie wodę na piciu, bo Agatka się martwi! Ja też! Ameby są złe!
OdpowiedzUsuńŹdzichu, dont bi e pusi. może jeszcze mają owijać w folię ziemniaki pieczone w ognisku?
OdpowiedzUsuńMozecie polecic jakis tradycyjny ekwadorski przepis na platany? (zielone niedojrzale), pojawily sie wlasnie u nas w promocji, Wasze ekwadorskie:) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńKroisz w 3 cm plastry i gotujesz (lub smażysz) do względnej miękkości. Zgniatasz (np. kubkiem) w cieńsze plastry i smażysz na względnie głębokim oleju, aż się zezłocą. Smakują trochę jak frytki. Spoko, choć szału nie ma. Żółte zawsze słodsze, zawsze lepsze. Pozdro Marlenko, Sobcio
UsuńE tam, ameby zjeby. Gdybyśmy chcieli tu przestrzegać wszystkich zasad dla turystów z Europy, to byśmy niewiele więcej robili, chodzili głodni i spragnieni. Wrzątek stygnie tu pół dnia. Właściciel też Polak i mówi, że ma czystą studnię. Nie to, że wierzę, ale dwa tygodnie pijemy kranówę ze świeżo wyciskanymi sokami i żadnych rewelacji. Pozdro, Ano
OdpowiedzUsuńHej ! Widze ze jest opcja na kulinarne przepisy?
OdpowiedzUsuńpotrzebuje jakiejś rośliny która usuwa toksyny z organizmu. chociaż listek proszę
OdpowiedzUsuńW ogródku rośnie ayahuasca, pnącze duchów, naturalne DMT. Odtruwa z fajerwerkami. Jeszcze o tym napiszę, ale chyba tylko posta teoretycznego.
UsuńZnalazłeś już tanie bilety? Wbijaj.
Pozdro, Ano