To, że nie ma tu ciepłej wody, wcale mnie nie
zdziwiło. W sumie prysznic pod chłodną wodą to przyjemna i orzeźwiająca sprawa.
Czasem w ogóle nie ma wody. Maricella próbowała wprowadzić mnie dziś w tajniki
włączania wody, muszę jednak przyznać, że średnio kumam. W skrócie jednak z
mojej pozycji laika totalnego wygląda to tak, że są dwie bomby z wodą – duża,
która znajduje się poza terenem hotelu, i mniejsza, tuż obok domu. Najpierw
trzeba włączyć dużą bombę, odczekać jakiś czas (veinte minutos, mówi mi
Maricella, choć ostatnio kwadrans to już było za długo i mała bomba zaczęła się
przelewać), a następnie wyłączyć dużą bombę i włączyć małą. Wszystko to za
pomocą takiej mniej więcej aparatury, jak u nas do włączania bezpieczników.
Tylko nie robi się tego palcem, a długim patykiem, bo mogą polecieć iskry.
Do mycia naczyń używa się wody z zieloną lub
niebieską pastą, zaś do mycia wszystkiego innego (od prania, przez mycie szyb,
podłóg, łazienek i toalet) używa się tylko jednego magicznego detergentu o
nazwie Deja. Stosowałyśmy ją również do odgrzybienia asfaltu koło
basenu. Więcej środków czyszczących tu nie mamy. Z pomocnych narzędzi zaś –
mamy kilka mioteł, jednego mopa, w którym ostało się jakieś osiem cienkich
sznurków, trzy ścierki i jedną gąbkę do mycia naczyń. I to by było na tyle,
jeśli chodzi o zachowanie czystości na terenie całego hotelu.
Nigdy nie mogłam pojąć, że opcja mycia podłogi
przez wlewanie do pomieszczenia dużej ilości wody, a następnie wymiatanie jej
miotłą na zewnątrz, może być skuteczna. Wczoraj przekonałam się, że mycie wodą
laną pod dużym ciśnieniem (tj. w tym wypadku po prostu z kilkulitrowego
pojemnika), rzeczywiście może sporo zdziałać. Niepotrzebne ajaxy, domestosy i
inne wynalazki cywilizacji. Minimalizm rządzi.
Pierzemy ręcznie, naturalnie. W deszczówce.
Mydłem, acz jest to specjalne mydło do prania. Dużym problemem jest tu suszenie
ciuchów – nie dość, że powietrze w zasadzie przez cały czas jest wilgotne, to
ulewne deszcze zaczynają się nagle i często są bardzo intensywnie. Tym samym
bywa, że raz uprane ciuchy już nigdy nie odzyskają przyjemnego zapachu.
Generalnie w pokojach sprzątać trzeba często, bo
codziennie wprowadza się do nich jakieś owadzie życie, a z fugi między płytkami
wyłania się piękny, biały grzyb, który wyglądem przypomina szron.
Sprzątanie w kuchni po każdym posiłku jest
nieodzowne, żeby nie potykać się o karaluchy. I tak tam są, ale łudzę się, że
zachowanie czystości i nie pozostawianie resztek jedzenia sprawia, że jest ich
choć trochę mniej. W pokoju w ogóle nie zostawiamy jedzenia – nie chcemy
zapraszać tych brzydali do siebie.
Z pozdrowieniami dla Major Kong |
Nasza mata do jogi. Służy jako szafa, stolik i leżanka w jednym. |
Poza tym, zbieramy śmieci (tutejsi mają skłonność
do rzucania śmieci, gdzie popadnie), w tym też ogarniamy resztki z jakichś
dawnych, nieudanych ognisk. Niby Amazonia to zielone płuca świata, a na tych
paleniskach znajdujemy dużo plastiku, buty, a nawet halogeny. My w każdym razie
nie próbujemy tego palić wtórnie, po prostu wyrzucamy śmieci do śmieci. Sterta
śmieci za ogrodzeniem rośnie w zastraszającym tempie. Śmieciarki nie widać na
horyzoncie.
Komentarz: Kilka dni do napisaniu tego tekstu
nastąpiła pewna zmiana. Znienacka przyjechali zamożni turyści z Teksasu, nasz
gospodarz wpadł w lekki popłoch i zabrał mnie na zakupy do Teny. Dzięki temu
kupiliśmy m.in. : 5 litrów cloroxu, szczotkę do ubikacji (!), kilka gąbek i
zmywaków do naczyń, nowego mopa, płyn do mycia podłogi (!!), zapas papieru
toaletowego, worki do koszy na śmieci (!!! - to jest mega ważnz rzecz, ponieważ tutaj rury są słabe i papier toaletowy po użyciu wyrzuca sie nie do klozetu, jak mamy w zwyczaju z Europie, ale do kosza, stojącego obok. W koszach tych najczęściej nie ma worków. Jeśli jest się, tak jak ja obecnie, osobą sprzątającą czasem łazienki, jest to naprawdę duży dyskomfort). Wprowadzamy więc rewolucyjne
zmiany do tutejszych nawyków. Damy znać, co z tego wyniknie.
(w)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz