wtorek, 1 kwietnia 2014

Freaks come out at night


Wczoraj Maricella poprosiła mnie i Weronkę, żebyśmy ululali jej córeczki – dwie małe polko-ekwadorki. Po jakimś czasie wyszła z pomagierką Rosalią, nic nam nie mówiąc. Chyba na rekolekcje. Albo dyskotekę, ale raczej to pierwsze.
Gdy tam poszliśmy, dziewczynki już spały. Żeby sprawdzić, chciałem wejść na górę, ale zobaczyłem, że na schodku na wysokości mojej głowy przycupnął duży brązowy pająk – podobny do tego, co go wyganiałem z pokoju dziewczyn dwa dni wcześniej.
Wziąłem klapek i próbowałem go trafić, jednocześnie nie robiąc hałasu, żeby nie obudzić małych. Zły pomysł. Nie trafiłem (dosłownie wykicał spod klapka), za to hałasu i tak narobiłem. Ale się nie obudziły. Pająk uciekł pod schody. Nie wiedziałem, jak go stamtąd wywabić, więc kręciłem się wokół schodów i zaglądałem do kątów, nie mając latarki. Na szczęście miała ją Maricella, która wróciła chwilę później (krótko były, pewnie jednak rekolekcje). Dojrzała odnóża pająka i powiedziała, że spoko, nie jest jadowity. Załatwią go jutro. Jak spoko to spoko. Mimo wzrostu tolerancji dla pająków, ja bym raczej nie zasnął w tym domu.


Dziś widziałem pierwszego kolibra. Spory jak na kolibra, bo wielkości kosa. Bez żadnych fikuśnych kolorów – brązowy. Z rajskiej fauny, widziałem też wielkiego motyla, który nie mógł zrozumieć koncepcji szyby w naszym oknie. Obfotografowałem i pomogłem wyjść z impasu.


Za to po zmroku wychodzą brzydale. Koło naszego pokoju, a potem w kuchni widziałem dziś karaczana (chyba). Jednego z tych wielkich, co wyglądają jak tarcza na fladze Kenii. Pamiętam, że umaszczenie tych olbrzymich, brazylijskich przypomina trochę twarz albo maskę. Ten na upartego też mógłby budzić takie skojarzenia. Karaluchy już mnie w ogóle nie brzydzą, więc podszedłem blisko, żeby się mu przyjrzeć. I wtedy rozwinął skrzydełka i przeleciał mi koło ucha. Potem podobny (albo ten sam) odbił mi się od pleców w kuchni i uciekł pod lodówkę.
Podczas obiadu Weronka dojrzała biegnącego po stole robaczka. Zaczęła się śmiać, że wygląda jak malutki skorpion. To był skorpion. Rosalia zabiła go i powiedziała, że gryzie. Ugryzienie boli i ma się gorączkę. To niepokojące, bo widziałem tu już większe mrówki (kongi).


Konga

Na deser jeszcze jeden kąsek. Jedno z drzew jest osnute gęstą siecią pajęczyn. Nazywam je „miastem pająków”. Pod wieloma liśćmi siedzi od kilku do kilkudziesięciu małych pajączków. Dziś pod miastem pająków duży, żółty, pękaty pajęczak uwił pajęczynę o średnicy ponad metra. Zauważyliśmy ją przed kolacją. Podczas obiadu jeszcze jej nie było. Potem przyszła burza, ale pajęczyna ją przetrwała. Za to rano już jej nie było. Pewnie za sprawą maczety.

 
Miasto pająków

(ano)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz