Paliwo w Ekwadorze kosztuje około 1-2 $... za galon, czyli niecałe 1-2 zł za litr (kosztem niszczenia dżungli, ale o tym innym razem). Płacąc za bilety autobusowe zawsze ma się wrażenie, że sprzedawca się pomylił. W Kolumbii cena paliwa jest dwa razy droższa. Przez to lud oszczędza, a głównym środkiem transportu nie są pick upy, jak w Ekwadorze, ale motorki z małymi, irytująco bzyczącymi silniczkami. Akustyczny koszmar. W mieście czujesz się jak wewnątrz roju mechanicznych owadów. To jeden z powodów, dla którego Kolumbia jest okrutnie głośna. Ekwador też jest głośny, ale przy Kolumbii to elficka świątynia w środku zaczarowanego boru. Miasta, miasteczka, a najczęściej również wsie kolumbijskie dzień i noc produkują tyle decybeli, że koncerty Prodigy to przy tym trzepotanie motylich skrzydełek.
Drugim powodem są sprzedawcy w tutejszym przaśnym kapitalizmie. Ich aktywność na większości dworców to normalka – zapewne jest tak na całym kontynencie. Tylko wejdziesz (lub wjedziesz) na pekaes, a obskakuje cię chmara ludzi wron, wykrakując kilkukrotnymi seriami nazwy dostępnych połączeń. Nie pomaga ignorowanie, a próby tłumaczenia, że osiągnąłem cel i dalej nie jadę, albo mam już bilet, dają skutek dopiero po jakimś czasie. Wrony mają też bardzo silnie zaprogramowany automatyzm, więc nawet, gdy już wiedzą, że nigdzie nie jedziesz, zdarza im się jeszcze zakrakać seryjkę. Ale jak wspomniałem, to normalka, nie bardziej irytująca niż dworce Maroka.
To jednak nie wszystko. Drą się również sprzedawcy wszelkich innych dóbr. Wielu wspomaga się megafonami, a czasem nawet wielkimi głośnikami, z których leci uprzednio nagrana propaganda. Czasem, nawet idąc przez gwarne miasto, przez kilkadziesiąt metrów możesz słyszeć, że w pobliżu idzie kupić OCHO PLATANOS PARA DOS MIL! (8 platanów za 2000 pesos). Czasem ten sam komunikat niesie się za ofiarą dużo dłużej, kiedy akurat taki natręt z wózkiem idzie w tym samym kierunku, co ona.
Trzecim powodem jest melomańska natura większości narodu. Lecą te biesiadne patatajki z większości domostw, pojazdów i wielu sklepów. Elektronika i RTV są tu sporo tańsze, niż w Ekwadorze. Dużo jest sklepów tylko ze sprzętem nagłośnieniowym i światłami dyskotekowymi. Co dziesiąte gospodarstwo ma sprzęt jakim nie pogardziłaby wiejska dyska nad Bugiem. W tych nielicznych chwilach, gdy rejwach ustaje, w powietrzu zawsze lekko sączy się basik, jeśli tylko w promieniu kilometra jest jakieś tubylcze siedlisko.
Powód czwarty – klaksony. Ocipieć idzie nierzadko. Klakson jest tu głównym i częstym sposobem komunikacji. W Ekwadorze również, ale tutaj widocznie kierowcy mają dużo więcej do powiedzenia. Trąbi się, bo zaczyna się wyprzedzać, bo idzie lub jedzie znajomy, bo obok drogi stoi potencjalny pasażer (a stoi co chwilę), bo kroczy lub jedzie skuterem niunia, bo diabeł jeden raczy wiedzieć dlaczego. Mruganie światłami, jak w Polsce, zarezerwowane jest na ostrzeganie o policji. Tajny znak. Wówczas kierowca zapina pas, żeby 10 metrów za kontrolą znów się z niego wyswobodzić. Klaksonów używają w równej intensywności użytkownicy skuterów (w miastach ledwo je słychać), jak i kierowcy wielkich ciężarówek. Ci imbecylowie potrafią znienacka potraktować cię falą uderzeniową dźwięku w plecy, po której podskoczysz jakby wylądował za tobą pocisk z moździerza. Powiadam, przeklęci niechaj będą tutejsi kierowcy ciężarówek. Właściwie to już są przeklęci jakimś obłędem.
To główne powody. Przez to (a może wcale nie przez to) Kolumbijczycy mówią głośno, a czasem bezpardonowo i chyba z przyzwyczajenia drą do siebie japę. To się tu chyba nazywa rozmową, choć dla mnie zawsze wydaje się kłótnią. Rozmowy są bardzo hektyczne. Pytani często odpowiadają, zanim jeszcze skończysz formułować pytanie. Czasem więc nie odpowiadają na pytanie rzeczywiste, lecz domniemane. Utrudnia to przekaz informacji. Tak więc o ważniejsze rzeczy pyta się kilka razy, żeby upewnić się, że pytany zrozumiał.
Jeśli lubisz żywiołową atmosferę, chcesz poimprezować (w tym ze wspomaganiem syntetyków, których dużo się tu proponuje na ulicy) i zanurzyć się w prawdziwym chaosie, polecam wpaść do Kolumbii. Najwięcej wrażeń znajdziesz chyba na wybrzeżu karaibskim, na przykład w najstarszym mieście kolonialnym na kontynencie – Santa Marta. Dla szukających spokoju jest to mekka chaosu i kloaczy przedsionek piekieł.
Cieszę się, że opuszczamy ten kraj. Mimo to warto było tu wpaść dla kilku pięknych miejsc oraz wielu refleksji. To były cenne lekcje. Szukając spokoju, odnaleźć go w naturze jest łatwo, ale zachować spokój w obłędzie rozgorączkowanych miast – to już wyzwanie. Cieszę się, że stawiłem im czoła, ale wolałbym nie musieć tego powtarzać.
Na koniec spytam po raz kolejny: WTF, Kolumbia?
"pyszna maciora" z bagażnika w centrum Bogoty |
doprawdy skonsternowanym... |
zatrzymaliśmy się w hostelu na ulicy agonii |
(ano)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz