Bogota
Bogota
jest najdziwniejszym miastem, jakie odwiedziłam. Cisną mi się na
usta setki epitetów, by ją opisać: jest schizofreniczna,
fascynująca i dziwaczna, pełna kontrastów, pełna w zasadzie
wszystkiego, o czym da się pomyśleć; nienormalna, chorobliwa. Jest
równocześnie ludzkim zoo i cyrkiem. Wystarczy wyjść na ulicę, by
dać się wciągnąć w jej klimat i po prostu chłonąć, gapić
się, unosić brwi w zdziwieniu, krzywić się z obrzydzenia, ale
patrzeć dalej. Wszędzie są bezdomni, wariaci, żebracy. Pełno
jest ludzi chorych, powykręcanych, połamanych, z najdziwniejszymi
schorzeniami skóry. Na ulicach brud i śmieci. W powietrzu unosi się
zapach moczu i odpadków; druga nuta to zapach smażonego jedzenia
zmieszany z wyziewami z silników aut i motorów.
A
wszystko to tylko Candelaria, centrum historyczne, mały wycinek tego
gigantycznego miasta. Spacer po Candelarii jest takim bogactwem
wrażeń, że możesz przez parę dni chodzić nią wzdłuż i wszerz
i nie znudzisz się, bo to zoo na ulicach codziennie ukaże ci coś
innego.
Najbardziej
interesujący w Bogocie są jej mieszkańcy, a jest ich około 9
milionów. Najpiękniejszy zaś jest wszechobecny street art, który
sprawia, że te brudne ulice i bure, niedokończone budynki nabierają
zupełnie nowej jakości, innego wyrazu. O tym będzie jeszcze
oddzielny post.
(w)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz