Przechodzę sobie tuż obok centralnego placu Popayan, a tu
mała demonstracja. Wygląda to tak:
"to nie śmieci, to materiały do pracy" |
Zaglądam do bramy i widzę tablicę z ogłoszeniami
kulturalnymi, więc wchodzę. Poza plakatami wydarzeń, jest też lista zajęć.
Okazuje się, że trafiłem na wydział artystyczny, a konkretniej departament
muzyki. Zdaję się, że chcą ich wykurzyć z tej dosyć prominentnej lokalizacji w ładnym kolonialnym gmachu, tuż obok głównego parkowego placu.
Wchodzę na wewnętrzny dziedziniec i wokół widzę murale oraz kręcących się studentów. Widzę też, że ochrona
nie ma zamiaru mnie zatrzymać, więc ruszam na zwiad obiektu, co raz zza drzwi słysząc wprawki na różnych instrumentach i łapiąc kilka
ciekawych prac.
Ale to jeszcze nic w porównaniu z ogromną sceną street art
w stolicy Kolumbii. W Bogocie nie można zostać aresztowanym za mazanie po
ścianie. Nieźle, co? Dowiedziałem się trochę o tej scenie z Bogota Graffiti
Tour. Prowadzi to australijski artysta uliczny Crisp, mieszkający w Bogocie od
4 lat. Ale o tym w innym poście (a może nawet postach, bo jest o czym pisać).
(ano)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz