Tayrona
to kilka dziewiczych plaż otoczonych lasem tropikalnym z dużym
udziałem palm kokosowych. Żywe piękno. Plaże są gładkie i
czyste, piasek jasny, gorący. Dużo krabich dziurek.
Jest
pora deszczowa i jesteśmy poza sezonem. To prawdopodobnie najlepszy
w roku moment na przyjazd tutaj. Bo z jednej strony, dzięki
obfitości opadów mamy soczystą, świeżą i bujną zieleń lasów,
z drugiej - jest pusto i spokojnie. Gdy wychodzimy na plażę o
szóstej rano, jesteśmy sami. Potem co jakiś czas do wieczora
spotykamy wałęsających się ludzi, nie ma ich jednak wielu.
Pogoda
jest przyjemna, szczególnie nad ranem. Mgliście i sennie tuż po
wschodzie słońca, gdy już wzeszło nad horyzontem, lecz nadal go
nie widać, bo jeszcze nie wychynęło zza skał. Gdy słońce w swej
chwale zaczyna ogrzewać plażę, światło jest świeże i piękne,
czyste niebo, przejrzyste powietrze. W lesie zaś tropikalna wilgoć
i gra głębokich cieni i prześwitów. Wczesnym popołudniem leniwie
nadciągają chmury, zasnuwają całe niebo i w tych chmurach
dochodzimy do wieczora. Zachody słońca są mętne, a zmrok zapada
dość gwałtownie. Wieczorem w lesie świecą ciałka dziesiątek
świetlików i trzepocą nietoperze. Noc jest pełna dźwięków
zwierząt. Trudno zgadnąć, czy to ptaki, małpy, czy inne
stworzenia.
Przez
całą dobę jest bardzo ciepło. Śpimy na świeżym powietrzu, w
hamakach bez moskitier. Jakimś cudem w sercu tego tropikalnego lasu
jest to oaza, gdzie nie docierają komary.
Na
tych pięknych rozległych plażach nie można pływać, bo prąd
morski jest silny, a fale spienione, strome, wysokie. Ludzie tłoczą
się więc w kilku małych zatoczkach, gdzie bez stresu mogą
schłodzić nagrzane słońcem ciała. Pozostałe okolice są niemal
puste.
Najpiękniejsza
jest plaża w Arrecifes. Jest długa na kilkaset metrów, z obu stron
zamknięta wielkimi głazami. Krajobraz jest kilkupoziomowy. Patrząc
od północy, najpierw mamy wzburzone Morze Karaibskie, dalej szeroki
pas czystego, jasnego piasku. Kolejny poziom to dziwne pnącze z
liliowymi kwiatami. Wygląda trochę jak winorośl, lecz pnie się po
plaży w płaszczyźnie poziomej. Kolejny to mała laguna okolona
sitowiem. W ciągu dnia spacerują tam dwie lub trzy czaple i żuraw.
Wczesnym rankiem z głębin sitowia dochodzi kumkanie żab; to duże
żaby, wielkości męskiej dłoni. Jednego poranka spotkałam tam też
sporego śpiącego węża. Gdy zapada zmrok, mając dobrą latarkę,
w sitowiu można wypatrzyć oczy kajmanów, które jakimś cudem żyją
w tym mikrym jeziorku. Osiągają pono do 1,5 metra długości.
Dalej
są lasy. W lasach Tayrony żyje endemiczny gatunek małpek El
mico titi. Małpki te są wielkości wiewiórki i mają
prześmieszne buźki (podobne, jak te trolle-breloczki z kolorowym
tajfunem włosów). Przemieszczają się tylko stadnie, całą
rodziną, wysoko w koronach drzew. Za pierwszym razem wypatrzyliśmy
je w okolicy naszej hamakowej sypialni. Drugie spotkanie nastąpiło,
gdy brałam poranny prysznic (mała drewniana kabina bez sufitu).
Usłyszałam szelest w gałęziach, uniosłam głowę i zobaczyłam
dwie małpki przypatrujące mi się z gałęzi jakieś 7-8 metrów
ponad mną. Okazało się, że kilkanaście małpek, jedna za drugą,
przeskakuje z kokosa na kokos, dokładnie nad moją głową. Co
więcej, każda małpka przystaje na te samej gałęzi,
przekrzywiając łebek, by mi się przyjrzeć. Wspaniałe
doświadczenie.
Innym
zjawiskiem fauny w Tayronie są największe gryzonie - kapibary. Gdy
Ano stwierdził, że spotkał w lesie dziwnego stworka a la coś
pomiędzy małą ciemną świnką a niedużym pieskiem, wyśmiałam
go. Następnego dnia budzę się wcześnie rano, zakładam soczewki i
widzę, że w odległości jakichś 20 metrów po zaspanej jeszcze,
zamglonej okolicy biegają, węsząc, kapibary. Czaderski,
zaskakujący widok.
W
poszyciu leśnym ciągle szeleszczą ruchliwe łapki i długie ogony
jaszczurek. Są prześliczne, mają turkusowe główki, a resztę
ciała najczęściej seledynową, czasem w towarzystwie innych
odcieni zieleni. Są ich setki, szybkie, ruchliwe, szeleszczące,
ciągle w lekkim popłochu. Gdzieniegdzie można też dojrzeć
większe, jeszcze bardzie kolorowe albo wzorzyste jaszczury.
W
poprzek piaszczystych ścieżek całymi dniami wędrują zarobione
mrówki, nosząc na swych mrówczych barkach pięć razy od nich
większe liście, by, jak mniemamy, ścielić korytarze swego
królestwa.
Mnóstwo
jest też wiewiórek. Upodobały sobie zwłaszcza palmy kokosowe. To
chyba dzięki nim w fince Don Pedro, gdzie tymczasowo mieszkamy, co
jakiś czas ciężkie kokosy spadają na ziemię z dużej wysokości.
Dostaniesz takim w głowę i po tobie. Lokalne zagrożenie życia.
Są
też kraby. Po plaży biegają głównie te malutkie, niemal
przezroczyste lub w ochronnych piaskowych barwach, co mają misterne
arebeskowe wzorki.
Duże
kraby, najczęściej ciemnoniebieskie z wierzchu, koczują na
obrzeżach lasu.
Widzieliśmy
też dwa martwe węże i rozrzucone nogi martwej tarantuli. Szukałam
po okolicy odwłoka, ale nie powiodło się; coś musiało ją
pożreć. Przypomniało mi się, jak w Ahuano znalazłam resztki
włochatego pająka, którego spałaszowała Lassi; wtedy też ostały
się tylko nóżki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz