sobota, 8 listopada 2014

Bienvenidos en otra Colombia. Cartegena.

Gdy wsiadaliśmy do samolotu w Bogocie było 15 stopni chłodu i uporczywie mżyło. Godzinę później, około 21-szej, wysiedliśmy w Cartagenie i z miejsca buchnęło nam w twarze wilgotnym gorącem. Było ponad 30 stopni. Kompletny szok termiczny.

Wsiedliśmy w taksówkę i pojechaliśmy do hostelu w dzielnicy Getsemani. Tu zaczął się szok kulturowy. Hostel mieści się w pięknym, choć nieco zaniedbanym kolonialnym budynku z pokaźnym patio. Na tym patio zaś - basen, plażowe leżaki, głośna muza i młodzież w kostiumach kąpielowych, z browarami w dłoniach. Jak na teledyskach. Wygląda na to, że impreza trwa tam bezustannie. Szczęka mi opadła.
Zostawiliśmy graty i wyszliśmy na rekonesans. Trudno uwierzyć, że to ten sam kraj, po którym jeździmy od paru tygodni. Gdzieniegdzie palmy kokosowe. Ładna kolonialna, choć tknięta palcem czasu architektura. Wąskie uliczki i ciemne zaułki pełne półnagich ludzi i bardzo głośnej tanecznej muzyki.
Hałas jest wszechobecny dniem i nocą. Hałasują silniki samochodów i motorów, kierowcy trąbią jak najęci, latynoska muza wypływa z podkręconych na maksa głośników w każdym sklepie i barze. Do tego Kolumbijczycy zwykle nie mówią, a krzyczą. Ponadto, co chwilę cię nagabują. Głównie monotematycznie: Amigo, marihuana? Cocaine? A gdy wyjdę bez Bartka – gwizdy, zaczepki, szepty: „reina”, „linda”, hermosa”, etc. Nie to, że ja jestem taka oszałamiająca; wszystkie gringi tego doświadczają.
Co najmniej połowa ludzi stojących na ulicy jest na haju. Przechadzają się, tańczą, albo po prostu tkwią w miejscu, zawieszeni między rzeczywistościami.
Dziwnie jest nocą na ulicy w Cartagenie.

Cartagenę „założyli” w 1533 roku konkwistadorzy i nazwali na cześć swego historycznego miasta położonego we wschodniej Murcji. Nie to, że nic się wcześniej nie działo na tych ziemiach, osadnictwo bowiem kwitło tu już 4 tysiące lat p.n.e. Miasto słynie ze wspominanej już kolonialnej architektury (nagrodzonej, oczywiście, przez UNESCO). Zrobiliśmy więc tej słynnej starówce trochę zdjęć, żebyście też zobaczyli.



W Cartegenie, podobnie jak parę miesięcy temu w Cuenca i ponad rok temu w Sevilli, powitał nas Juan Pablo Segundo. Gdy podeszliśmy bliżej, okazało się, że ma uśmiech jak George Clooney ;)



Na poniższych zdjęciach widzimy coraz chudszego rapera z Polski. Jednak na tle tutejszych mężczyzn, głównie rybaków i handlarzy drobiazgiem, okazuje się nie taki najchudszy. Krajobraz Karaibów to przesiadujący na ulicach ciemnoskórzy mężczyźni z wystającymi żebrami, przyodziani najczęściej w łachmany, a także wałęsające się, zabiedzone, często kulawe i obdarte (pozbawione kawałka ucha, części ogona, bądź połowy sierści) bezpańskie psy. Na tym tle ogromny kontrast stanowią mieszkanki Karaibów - apetyczne kobiety o bujnych ciałach, często ogromnych pupach i dużych piersiach, które to atrybuty obnoszą z dumą. Tak jakby dbało się tu tylko o dobrobyt kobiet. Dla mężczyzn i zwierząt domowych nie starcza już racji żywnościowych.




To rzeźba najsłynniejszego kolumbijskiego artysty nazwiskiem Botero, o którym, zdaje się, będzie osobny post. Tu tylko wspomnę, że Botero jest miłośnikiem dużych ciał kobiecych, a swoimi dziełami z humorem oddaje im hołd.




Tutaj widzimy sprzedawczynię owoców na starówce. Wszystkie są czarnoskóre, mają obfite ciała, i są wystrojone w te falbaniaste kolorowe sukienki i jasne turbany. Co szokujące, przebranie to jest dawnym tradycyjnym strojem tutejszych niewolnic.




W brzydkim parku w centrum Cartegeny, gdzie podczas sjesty przysypiają zmęczeni upałem ludzie, ku naszemu niedowierzaniu okazało się, że żyją iguany. Spotkaliśmy 4 lub 5 sporych okazów. Gdy podchodzisz do nich blisko, irytują się i z trudem wdrapują się na drzewa.

W Cartegenie niemal zawsze jest słonecznie i tak koszmarnie gorąco, ze pokręciliśmy się chwilę po starówce i ruszyliśmy na poszukiwanie plaży, licząc na chwilę ukojenia w morzu. Okazało się jednak, że wzdłuż linii brzegowej wije się główna droga przejazdowa przez Cartagenę, więc plaży jest niewiele. Gdy w koncu znaleźliśmy jedną, okazała się wąskim, gęsto obsadzonym ludzkimi ciałami pasmem piasku. Miny nam zrzedły.
I na koniec jeszcze jeden szok. Woda w morzu okazała się ciepła jak zupa, nie przynosi żadnej ulgi od upału. Można zwariować z rozczarowania. Postanowiliśmy uciekać w mniej ludne okolice.
(w)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz