Vilcabamba
jest specyficzna również pod
względem gastronomicznym. Zwykle tej wielkości pueblo
w Ekwadorze to flaki z olejem. Jeśli w ogóle jest jakaś
jadłodajnia, to zwykle tanie almuerzo,
podające tylko duży lunch – menu dnia, do tego kilka dań na
szybko z karty, dwa razy droższych. Almuerzo to
zupa (zwykle z mięsem lub na rosole), drugie (zwykle kopiec ryżu z
kilkoma kawałkami mięsa, do tego ewentualnie yucca,
odrobina klusek z sosem i kilka gotowanych warzyw) i sok
(rozwodniony, sporo cukru lub paneli),
czasem deser. Almuerzo zawsze
jest tanie i spore, ale najczęściej to jedyne plusy. Natomiast we
wsiach lub przy drodze to co najwyżej asaderos,
czyli pełne mięsiw grille na wpół na powietrzu, na które czasem
rzuci się też platana. Często uśmiecha się stamtąd świński
ryj, co sygnalizuje świeżą fritadę,
a w bardziej wykwintnych asaderos
straszy rozciągnięta jak na łożu madejowym pieczona świnka
morska, czyli cuy.
A
Vilcabamba? Dziesiątki jadłodajni – od almuerzo
przez kuchnie międzynarodowe (meksykańska, włoska, syryjska...) po
najwyższą półkę, czyli Cafe Cultura. Ogarniający to miejsce
Yasu to master chef szkolony
w Nowym Jorku pod okiem mistrza Jean Georgesa.
Dygresja.
Co
ciekawe, spotkałem się z postacią Jean Georgesa, tłumacząc
któryś z kolejnych odcinków bzdurnego doku-reality pt. Dangerous
Grounds („Niebezpieczne
tereny”). W tym odcinku misją prezentera, znerwicowanego paranoika
zajmującego się outsourcingiem kawy
do USA z różnych stron świata, jest zdobyć meksykańską kawę
dla nowej restauracji Jeana Georgesa. Serial ma mnóstwo
nieprzekonywujących suspensów i próbuje wmówić widzowi, jakim
niebezpiecznym zajęciem jest to szukanie kawy, oraz jaki groźny
jest ten „trzeci” świat. Ale wszak serial produkuje się w
ojczyźnie współczesnej paranoi na punkcie bezpieczeństwa.
Koniec
dygresji.
Yasu
otwiera Cafe Cultura tylko dwa razy w tygodniu. Czwartkowy wieczór
poświęcony jest zwykle menu kontynentalnemu, a sobotni –
azjatyckiemu. Pięciodaniowa uczta kosztuje 16$. Sporo za jeden
posiłek. Ale tanioszka za zjadanie dzieł sztuki, nie tylko pod
względem smaku, ale też wyglądu. Yasu to nie kucharz lecz artysta,
a przy tym skromnie prezentujący się, miły gość.
Cafe
Cultura odwiedziliśmy z Weronką po 3 razy. Dwa z trzech razy były
dla mnie jednymi z milszych doznań kulinarnych w życiu. Ten trzeci
to menu azjatyckie – też było pyszne, ale chyba nie jestem fanem
imbiru, który przewijał się przez prawie wszystkie dania. Poza tym
ten tajski rosół pho to jednak lurowaty, a wolę zupy z
treścią, a najlepiej kremy.
Pięciodaniowe
menu może także nauczyć czegoś w temacie etykiety. Każdy wie co
to przystawka, zupa, danie główne czy deser. Ale amuse bouche?
No więc sprawdziłem. Okazuje się, że to rodzaj malutkiej
przystawki, którą możesz schrupać jednym gryzem (jeśliś
troglodyta). Ma ona zasugerować gościowi podejście mistrza do
sztuki kulinarnej i styl następujących po niej dań. I rzeczywiście
łączące się w amuse bouche smaki
przewijają się później w daniach Yasu.
Chyba
Zappa powiedział, że rozmawiać o muzyce to jak tańczyć o
architekturze. Podobnie może być z próbą przedstawienia smaku
poprzez foty czy tekst. Ale gdy w poniedziałek przychodzi mi na
maila menu na ten tydzień, wyobraźnia od razu zaczyna degustację.
Bo jak można przejść obojętnie koło takiej poezji jak:
-
tomato-jelly sweet-potato salad
-
home made spring roll carrot citrus dressing
-
avocado-wrapped vegetarian sushi roll (asparagus, crushed macadamia
nuts, honey mustard)
-
slow roasted salmon miso-mustard glazed over grilled asparagus
...i
desery:
-
sesame-caramel tapioca pudding in strawberry water syrup
-
lemon passion-fruit meringue tart
-
apple-cider caramel almond tart with home made ice cream
(Angielski,
który ma znaczyć i smakować, to dla mnie wyzwanie. Nie
tłumaczyłem, aby nie zagubić w tłumaczeniu.)
Dla
kontrastu z powyższymi zdjęciami, kontrasty.
Kontrast
1.
Nasze
drugie śniadanie w hosterii
wyglądało zwykle mniej więcej tak:
Co
nie znaczy, że nie było smaczne. Było. Smak guacamole, sałatki
ryżowo brokułowej i razowych zapieksów z masłem czosnkowym
nieco pospolity, ale świeży, zdrowy i tchnięty dobrą energią
kucharki/kuchcika. Z tym że bez wybujałych aspiracji estetycznych.
Kontrast
2.
Kofta
jakaśtam w restauracji Taj Mahal w Cuenca:
Również
bardzo smaczna. Tym razem smak bardzo wyraźny i wielopoziomowy. No i
tanioszka – płacisz coś koło 4$ i, czekając na danie, możesz
zacząć napychać się ze szwedzkiego stołu z przystawkami –
niektóre do niczego, ale niektóre niezłe.
Kontrast
3.
Czyli
kolumbijski dodatek albo bzdurny (przynajmniej w tym przypadku) tytuł
Miasta Gastronomii UNESCO. Padaka. Ale o tym innym razem, żeby nie
psuć apetytu.
Smacznego.
(ano)
Hej,
OdpowiedzUsuńsuper post. Czy mógłbyś opisać co dokładnie znajduje się na zdjęciach przedstawiających dania od Yasu? Dostrzegam tam urumaki z avocado, ale resztę ciężko rozszyfrować.
pozdrosy, Wojtas
Dzięki. Od góry na zdjęciach:
Usuń1. home made spring roll with carrot citrus dressing (i razowy wafel)
2. yucca dumplings in pumpkin porridge
3. to urumaki to avocado-wrapped vegetarian sushi roll (asparagus crushed macadamia nuts, honey mustard)
4. portobello mushroom souffle with red wine drizzle
5. tomato-jelly sweet-potato salad
Chyba nic nie pomyliłem. Sorry, że tak późno, ale sporo się ostatnio dzieje.
Pozdro,
Ano