niedziela, 19 października 2014

Gastro-post

Vilcabamba jest specyficzna również pod względem gastronomicznym. Zwykle tej wielkości pueblo w Ekwadorze to flaki z olejem. Jeśli w ogóle jest jakaś jadłodajnia, to zwykle tanie almuerzo, podające tylko duży lunch – menu dnia, do tego kilka dań na szybko z karty, dwa razy droższych. Almuerzo to zupa (zwykle z mięsem lub na rosole), drugie (zwykle kopiec ryżu z kilkoma kawałkami mięsa, do tego ewentualnie yucca, odrobina klusek z sosem i kilka gotowanych warzyw) i sok (rozwodniony, sporo cukru lub paneli), czasem deser. Almuerzo zawsze jest tanie i spore, ale najczęściej to jedyne plusy. Natomiast we wsiach lub przy drodze to co najwyżej asaderos, czyli pełne mięsiw grille na wpół na powietrzu, na które czasem rzuci się też platana. Często uśmiecha się stamtąd świński ryj, co sygnalizuje świeżą fritadę, a w bardziej wykwintnych asaderos straszy rozciągnięta jak na łożu madejowym pieczona świnka morska, czyli cuy.

A Vilcabamba? Dziesiątki jadłodajni – od almuerzo przez kuchnie międzynarodowe (meksykańska, włoska, syryjska...) po najwyższą półkę, czyli Cafe Cultura. Ogarniający to miejsce Yasu to master chef szkolony w Nowym Jorku pod okiem mistrza Jean Georgesa.

Dygresja.
Co ciekawe, spotkałem się z postacią Jean Georgesa, tłumacząc któryś z kolejnych odcinków bzdurnego doku-reality pt. Dangerous Grounds („Niebezpieczne tereny”). W tym odcinku misją prezentera, znerwicowanego paranoika zajmującego się outsourcingiem kawy do USA z różnych stron świata, jest zdobyć meksykańską kawę dla nowej restauracji Jeana Georgesa. Serial ma mnóstwo nieprzekonywujących suspensów i próbuje wmówić widzowi, jakim niebezpiecznym zajęciem jest to szukanie kawy, oraz jaki groźny jest ten „trzeci” świat. Ale wszak serial produkuje się w ojczyźnie współczesnej paranoi na punkcie bezpieczeństwa.
Koniec dygresji.

Yasu otwiera Cafe Cultura tylko dwa razy w tygodniu. Czwartkowy wieczór poświęcony jest zwykle menu kontynentalnemu, a sobotni – azjatyckiemu. Pięciodaniowa uczta kosztuje 16$. Sporo za jeden posiłek. Ale tanioszka za zjadanie dzieł sztuki, nie tylko pod względem smaku, ale też wyglądu. Yasu to nie kucharz lecz artysta, a przy tym skromnie prezentujący się, miły gość.
Cafe Cultura odwiedziliśmy z Weronką po 3 razy. Dwa z trzech razy były dla mnie jednymi z milszych doznań kulinarnych w życiu. Ten trzeci to menu azjatyckie – też było pyszne, ale chyba nie jestem fanem imbiru, który przewijał się przez prawie wszystkie dania. Poza tym ten tajski rosół pho to jednak lurowaty, a wolę zupy z treścią, a najlepiej kremy.

Pięciodaniowe menu może także nauczyć czegoś w temacie etykiety. Każdy wie co to przystawka, zupa, danie główne czy deser. Ale amuse bouche? No więc sprawdziłem. Okazuje się, że to rodzaj malutkiej przystawki, którą możesz schrupać jednym gryzem (jeśliś troglodyta). Ma ona zasugerować gościowi podejście mistrza do sztuki kulinarnej i styl następujących po niej dań. I rzeczywiście łączące się w amuse bouche smaki przewijają się później w daniach Yasu.






Chyba Zappa powiedział, że rozmawiać o muzyce to jak tańczyć o architekturze. Podobnie może być z próbą przedstawienia smaku poprzez foty czy tekst. Ale gdy w poniedziałek przychodzi mi na maila menu na ten tydzień, wyobraźnia od razu zaczyna degustację. Bo jak można przejść obojętnie koło takiej poezji jak:
- tomato-jelly sweet-potato salad
- home made spring roll carrot citrus dressing
- avocado-wrapped vegetarian sushi roll (asparagus, crushed macadamia nuts, honey mustard)
- slow roasted salmon miso-mustard glazed over grilled asparagus
...i desery:
- sesame-caramel tapioca pudding in strawberry water syrup
- lemon passion-fruit meringue tart
- apple-cider caramel almond tart with home made ice cream
(Angielski, który ma znaczyć i smakować, to dla mnie wyzwanie. Nie tłumaczyłem, aby nie zagubić w tłumaczeniu.)

Dla kontrastu z powyższymi zdjęciami, kontrasty.

Kontrast 1.
Nasze drugie śniadanie w hosterii wyglądało zwykle mniej więcej tak:


Co nie znaczy, że nie było smaczne. Było. Smak guacamole, sałatki ryżowo brokułowej i razowych zapieksów z masłem czosnkowym nieco pospolity, ale świeży, zdrowy i tchnięty dobrą energią kucharki/kuchcika. Z tym że bez wybujałych aspiracji estetycznych.

Kontrast 2.
Kofta jakaśtam w restauracji Taj Mahal w Cuenca:


Również bardzo smaczna. Tym razem smak bardzo wyraźny i wielopoziomowy. No i tanioszka – płacisz coś koło 4$ i, czekając na danie, możesz zacząć napychać się ze szwedzkiego stołu z przystawkami – niektóre do niczego, ale niektóre niezłe.

Kontrast 3.
Czyli kolumbijski dodatek albo bzdurny (przynajmniej w tym przypadku) tytuł Miasta Gastronomii UNESCO. Padaka. Ale o tym innym razem, żeby nie psuć apetytu.

Smacznego.

(ano)

2 komentarze:

  1. Hej,
    super post. Czy mógłbyś opisać co dokładnie znajduje się na zdjęciach przedstawiających dania od Yasu? Dostrzegam tam urumaki z avocado, ale resztę ciężko rozszyfrować.
    pozdrosy, Wojtas

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Od góry na zdjęciach:
      1. home made spring roll with carrot citrus dressing (i razowy wafel)
      2. yucca dumplings in pumpkin porridge
      3. to urumaki to avocado-wrapped vegetarian sushi roll (asparagus crushed macadamia nuts, honey mustard)
      4. portobello mushroom souffle with red wine drizzle
      5. tomato-jelly sweet-potato salad
      Chyba nic nie pomyliłem. Sorry, że tak późno, ale sporo się ostatnio dzieje.
      Pozdro,
      Ano

      Usuń