piątek, 31 października 2014

Archeolololo, czyli statuy z San Agustin

W San Agustin spędziliśmy ponad tydzień, bo akurat przyszła praca i fajnie było ją zrobić w zacisznym i malowniczym miejscu.
Okolica jest słynna, gdyż znajduje się tu największy w Ameryce południowej kompleks prekolumbijskiej sztuki religijnej. Ogromna grupa megalitycznych rzeźb nie jest zamknięta w czterech ścianach muzeum, lecz stoi na świeżym powietrzu, wśród głębokiej zieleni, co przydaje jej wyjątkowego klimatu.
Rzeźby przenika duch animizmu. Stanowią najczęściej eklektyczny miks istot zwierzęcych i ludzkich, reprezentować zaś mają głównie bóstwa. Styl artystów waha się między abstrakcją a realizmem.
Posągi te są dziełem fantazji północnoandyjskich artystów z okresu I-VIII wieku n.e. Pierwsze znaleziska odkopano w XIX wieku, ostatnie pochodzą, zdaje się, z lat 90. XX wieku. To jednak nie wszystko. Miejscowi nadal od czasu do czasu chodzą na poszukiwania; ponoć nie jest trudno znaleźć jakąś prekolumbijską ceramikę czy posążek dla ozdoby domu. Jeden z lokalnych tour-operatorów zaproponował nam taką wycieczkę z wykrywaczem metalu na poszukiwanie skarbów; mówił, że wie, gdzie są duże szanse na znalezienie złota.

Niewiele wiadomo o kulturze, z której te monumenty się wywodzą. Niemniej, ilość odkrytych w tych okolicach skarbów archeologicznych, rzeźb nagrobkowych, kurhanów, monolitycznych sarkofagów, komnat pogrzebowych, a także starożytnych szlaków, kanałów osuszających, tarasów i platform – wszystko wskazuje na to, że okolice San Agustin to dawna święta ziemia, miejsce pielgrzymek i oddawania czci przodkom.

Większość statui znajduje się dokładnie w miejscach, gdzie je znaleziono – żeby tam dotrzeć, trzeba się kawałek przejść lub przejechać konno. Droga nie jest zwykle szczególnie urodziwa, idzie się po prostu 1-2 godziny przez wieś, a potem przez pola, by u celu spotkać kilka masywnych posągów wyrzeźbionych w skale wulkanicznej lub tufie, najczęściej strzegących dawnego miejsca pochówku.

Inne rzeźby zwieziono z całego regionu, by w parku archeologicznym stworzyć tzw. Bosque de las Estatuas, czyli las statui - ok. 40 pomników przedstawiających cudaczne kreatury. Monumenty stoją w pięknym lesie, wśród brzęczenia cykad i świergotu ptaków, a nad głowami mają kamienne parasolodaszki, chroniące przed niepogodą. Miejsce nie jest jednak dzikie, naturalne; zostało porządnie przygotowane pod turystykę – wystrzyżone trawniki, szerokie aleje, etc. Więc niby nie muzeum, ale jednak trochę owszem. Zwłaszcza w niedzielę, gdy San Agustin staje się miejscem pielgrzymek kolumbijskich familii.

Statui jest przytłaczająco dużo – tak dużo, że nawet ktoś mający flow na archeologię może poczuć się znużony. Tym bardziej, że identyczne z oryginałami kopie prekolumbijskich statui widzi się wszędzie – na każdym placu San Agustin i w co trzecim ogrodzie (w oryginalnych rozmiarach), oraz, oczywiście, w sklepikach z pamiątkami (od breloczków po spore rzeźby pokojowe). Znieczulica dopada szybko. Bartek doświadczył jej w rekordowym tempie 10 minut w parku, co widać na niektórych zdjęciach.

Mamy spore opóźnienie – tego posta piszę już w karaibskiej wiosce Taganga, tuż obok Santa Marta, najstarszego miasta (czytaj: założonego przez kolonizatorów) na kontynencie. Bogota i Cartagena okazały się zbyt zajmujące i intensywne, by tam pisać.
W najbliższych dniach jedziemy zaszyć się w rajskim Parku Narodowym Tayrona, gdzie śpi się w hamakach na plaży, nie ma elektryczności ani serwisów sanitarnych i takie tam.
(w)




La Fuente de Lavapatas - misternie rzeźbiony system kanałów i minibasenów


jedna z gadających typesek

ten posąg  jest opisywany jako "orzeł lub kondor, który upolował węża" ;)











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz