W
San Agustin spędziliśmy ponad tydzień, bo akurat przyszła praca i
fajnie było ją zrobić w zacisznym i malowniczym miejscu.
Okolica jest słynna, gdyż znajduje się tu największy w Ameryce południowej kompleks prekolumbijskiej sztuki religijnej.
Ogromna grupa megalitycznych rzeźb nie jest zamknięta w czterech
ścianach muzeum, lecz stoi na świeżym powietrzu, wśród głębokiej zieleni,
co przydaje jej wyjątkowego klimatu.
Rzeźby
przenika duch animizmu. Stanowią najczęściej eklektyczny miks
istot zwierzęcych i ludzkich, reprezentować zaś mają głównie
bóstwa. Styl artystów waha się między abstrakcją a realizmem.
Posągi
te są dziełem fantazji północnoandyjskich artystów z okresu
I-VIII wieku n.e. Pierwsze znaleziska odkopano w XIX wieku, ostatnie
pochodzą, zdaje się, z lat 90. XX wieku. To jednak nie wszystko.
Miejscowi nadal od czasu do czasu chodzą na poszukiwania; ponoć nie
jest trudno znaleźć jakąś prekolumbijską ceramikę czy posążek
dla ozdoby domu. Jeden z lokalnych tour-operatorów zaproponował nam
taką wycieczkę z wykrywaczem metalu na poszukiwanie skarbów;
mówił, że wie, gdzie są duże szanse na znalezienie złota.
Niewiele
wiadomo o kulturze, z której te monumenty się wywodzą. Niemniej,
ilość odkrytych w tych okolicach skarbów archeologicznych, rzeźb
nagrobkowych, kurhanów, monolitycznych sarkofagów, komnat
pogrzebowych, a także starożytnych szlaków, kanałów
osuszających, tarasów i platform – wszystko wskazuje na to, że
okolice San Agustin to dawna święta ziemia, miejsce pielgrzymek i
oddawania czci przodkom.
Większość
statui znajduje się dokładnie w miejscach, gdzie je znaleziono –
żeby tam dotrzeć, trzeba się kawałek przejść lub przejechać
konno. Droga nie jest zwykle szczególnie urodziwa, idzie się po
prostu 1-2 godziny przez wieś, a potem przez pola, by u celu
spotkać kilka masywnych posągów wyrzeźbionych w skale
wulkanicznej lub tufie, najczęściej strzegących dawnego miejsca
pochówku.
Inne rzeźby zwieziono z całego regionu, by w parku archeologicznym
stworzyć tzw. Bosque de las Estatuas, czyli las statui - ok.
40 pomników przedstawiających cudaczne kreatury. Monumenty stoją w
pięknym lesie, wśród brzęczenia cykad i świergotu ptaków, a nad
głowami mają kamienne parasolodaszki, chroniące przed niepogodą.
Miejsce nie jest jednak dzikie, naturalne; zostało porządnie
przygotowane pod turystykę – wystrzyżone trawniki, szerokie
aleje, etc. Więc niby nie muzeum, ale jednak trochę owszem.
Zwłaszcza w niedzielę, gdy San Agustin staje się miejscem
pielgrzymek kolumbijskich familii.
Statui
jest przytłaczająco dużo – tak dużo, że nawet ktoś mający
flow na archeologię może poczuć się znużony. Tym bardziej, że
identyczne z oryginałami kopie prekolumbijskich statui widzi się
wszędzie – na każdym placu San Agustin i w co trzecim ogrodzie (w
oryginalnych rozmiarach), oraz, oczywiście, w sklepikach z pamiątkami (od
breloczków po spore rzeźby pokojowe). Znieczulica dopada szybko.
Bartek doświadczył jej w rekordowym tempie 10 minut w parku, co
widać na niektórych zdjęciach.
Mamy
spore opóźnienie – tego posta piszę już w karaibskiej wiosce
Taganga, tuż obok Santa Marta, najstarszego miasta (czytaj:
założonego przez kolonizatorów) na kontynencie. Bogota i Cartagena
okazały się zbyt zajmujące i intensywne, by tam pisać.
W
najbliższych dniach jedziemy zaszyć się w rajskim Parku Narodowym
Tayrona, gdzie śpi się w hamakach na plaży, nie ma elektryczności
ani serwisów sanitarnych i takie tam.
(w)
La Fuente de Lavapatas - misternie rzeźbiony system kanałów i minibasenów |
jedna z gadających typesek |
ten posąg jest opisywany jako "orzeł lub kondor, który upolował węża" ;) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz