Z archiwum selvy.
Chyba jednak
najbardziej zadziwiły mnie w dżungli owady. Pająki wywołują dużo
emocji, najwięcej przed przyjazdem, ale już na miejscu okazuje się,
że z dużej chmury mały deszcz. Wprawdzie wyjechaliśmy z dżungli,
nie zobaczywszy żywej tarantuli, ale nic straconego – podobno w
okolicach Vilcabamby też biegają. Małpy zawsze spoko, ale to było
wiadomo. Na anakondy uważaliśmy (pozdro The Autochtons), ale nie
przypełzły. Pumy to głębiej w puszczy, a nie na skraju wsi
ludzkiej, gdzie przebywaliśmy.
Za to prawie codziennie zaskakiwały
mnie jakieś kosmiczne insekty, o czym było już -> tutaj. Kolejnym spektakularnym stworem, który latał nam przed drzwiami
kilka dni przed wyjazdem był ćmosłoń. Nie dość, że to
największa ćma jaką widziałem (długości dłoni), to jeszcze z
wodogłowiem. Locura!
(ano)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz