niedziela, 11 maja 2014

Najwyższy poziom kontroli

Możemy spokojnie powiedzieć, że przejęliśmy kontrolę nad barem. Nasz niemiecki menedżer Raik od początku obdarzył nas swobodą działania i zaufaniem. I jest to chyba najlepszy pomysł. Tak więc poza fizycznymi ograniczeniami zasobów w barze, nie ogranicza nas zbyt wiele.

Po pierwsze, sami robimy selekcję muzy. Jako osoby nieobojętne wobec tła dźwiękowego, a do tego dosyć eklektyczne w upodobaniach, cieszy nas to szczególnie. W zeszły piątek selekcją zajęła się Weronka i z pięć osób wyraziło swoje uznanie. To miło. Podobnie w sobotę, kiedy to urządziliśmy naszą najlepszą dotychczasowa bibę w Ekwadorze. Zdaje się, że część gości podziela to zdanie. Z żalem wyprosiłem ostatnich dwóch niedobitków (Nikiego i Johna) o 4:30. Niemal co dzień ktoś z naszej entuzjastycznej klienteli interesuje się czymś, co puszczamy. Tak więc wprawdzie oferujemy potencjalnie niezdrowe substancje, ale uspokajamy sumienie, prowadząc działalnością poniekąd edukacyjną.

A czasem unplugged. Na zdj. Kaluka - kiedyś za barem, dziś na recepcji, a potem przed barem.


Po drugie, możemy pić w pracy. Z jednej strony pomysł ryzykowny dla osób nieodpowiedzialnych, ale myślę, że uda nam się nie rozpić. Bez obaw, mamo. Zresztą od lat jestem pracującym w domu tłumaczem freelancerem, więc żadna to dla mnie nowość. Natomiast otwiera nam to pole do popisu w kwestii udoskonalania drinków i koktajli. Przy okazji sobotniej imprezy wymyśliłem dwa nowe. Recepturę podam w innym wpisie.



Po trzecie, to my decydujemy, kiedy zamykamy. Mamy bardzo swobodny kontakt z zazwyczaj zrelaksowanymi i entuzjastycznymi gośćmi, więc chyba jest to najlepsza opcja. Gdy kończy nam się energia, nie musimy powoływać się na konkretne godziny otwarcia czy politykę firmy. Zwyczajnie ogłaszamy ostatnie zamówienie, bo czas na nas, licząc na empatię. Działa.

Po czwarte, jest nas dwoje, a spokojnie wystarczy jedna osoba, by ogarnąć temat. Wczoraj na przykład spędziłem większość czasu przed barem, tłumacząc doku reality o gościu szukającym kawy w Nepalu. Podczas pracy sporo czytamy, huśtamy się w hamakach, kąpiemy się i takie tam.

Nocne zmiany bywają męczące, ale to ciekawa praca. Wędrowcy to chyba najlepsza klientela, jaką może mieć barman. Wpadają tu głównie europejczycy. Jak to ludzie w podróży po dalekich krainach, tryskają sporym entuzjazmem. Dobrze się z nimi rozmawia. Jedni wpadają jak po ogień, inni zostają na tydzień. Nikiego, o którym jeszcze napiszę, przetrzymujemy tu potęgą dobrego klimatu od poniedziałku, kiedy to planował ruszać dalej. Mamy też stałego bywalca – sąsiada hosterii Johna. O nim również na pewno napiszemy. Jest to także ciekawe doświadczenie lingwistyczne. Posługuję się tu czterema językami. Z Weronką po polsku, z większością po angielsku, czasem wcinam się w rozmowy po niemiecku, a sporadycznie pojawi się też ktoś bardziej miejscowy, gadający po ekwadorsku. Zdaję się, że dotychczas miałem kłopoty ze zrozumieniem tylko niektórych rozmów po hiszpańsku oraz tych kilku rozmów po tyrolsku.

Nasza pierwsza sobota/niedziela na służbie. Tańce i próby doświetlenia kadru ok. godz. 4. Od lewej Niki, Weronka i John.

(ano)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz