Niklas to gość z Monachium, który
przyjechał do hosterii w
czwartek, ostatniego kwietnia, tak jak my. Miał ruszać dalej w
poniedziałek, ale jakoś trudno mu opuścić Vilcabambę. Nie tak
łatwo przychodzi mu nawet wyjście za bramy hosterii.
Spory kawałek poniedziałku i wtorku spędziliśmy na miejscu,
wymieniając informację o społeczno-kulturalno-politycznej sytuacji
naszych ojczyzn.
Niki
ze spokojem dzieli się swoimi obawami o przyszłość. Wieszczy
nadejście apokaliptycznych czasów, gdy przyroda powie dość i
zrobi nam z tyłków sery szwajcarskie. Być może skłoniła go do
tego sytuacja, w jakiej znalazł się kilka tygodni temu na wybrzeżu
Ekwadoru. Gdy ogłoszono zagrożenie tsunami,
on akurat luzował się w hostelu stojącym na plaży Pacyfiku, skąd
miała by nadejść śmiercionośna fala. Za namową zdrowego
rozsądku oraz własnej mamy, zrezygnował z wędrówki wzdłuż
wybrzeża i ruszył w góry. Gdy dotarł do Baňos,
górujący nad miastem wulkan Tungurauha akurat się uaktywnił i
zaczął wydychać obłoki dymu. Na szczęście powtórki z Pompei
nie było, za to Niki miał okazję podziwiać nieprzeciętne
zjawisko wyładowań elektrycznych w wielobarwnej chmurze unoszącej
się nad wulkanem Tungurauha.
Z europejskich
refleksji, Niki jest mocno zaniepokojony próbą kontroli władz nad
jednostką w swoim mieście. Mówi, że palacze zioła w Monachium
nie mogą się wyluzować, tak jak w innych dużych miastach Niemiec.
Przez to Niki zawsze chodzi po ulicach nieco spięty. Podobno jeśli
monachijska policja znajdzie w twojej kieszeni byle bletki, ma prawo
zabrać cię na posterunek i przeszukać dokładnie. Ponadto po
mieście snują się cywile w cynicznym kamuflażu członków
środowisk alternatywnych; dready i te sprawy.
A propos
alternatywnego podziemia w Niemczech – Monachium rzekomo było jego
najbardziej bulgoczącym kotłem w latach 30. Tym, czym dziś jest
Berlin. Zaskakującym jest więc fakt, że Monachium było też
kolebką faszyzmu, który zniweczył i odcisnął na mieście piętno,
którego do dziś nie udało się zmyć. Być może organy ścigania
niezbyt próbują. Główny komisariat nadal znajduje się w
monumentalnym budynku z galerią historycznych zdjęć wewnątrz.
Wprawdzie upewniono się, że nie pojawiają się na nich nielegalne
symbole, ale duch faszystowskich władz oraz kontroli á
la Stasi podobno nadal unosi się nad budynkiem.
Nie zmienia to
faktu, że Niki uważa swoje miasto za piękne i poleca turystykę
tamże. 90% centrum miasta było zniszczone podczas drugiej wojny,
ale odbudowane jakiś czas po niej, zachowując oryginalny charakter.
Z tym że to raczej droga wycieczka.
Jednak najbardziej
fascynują Nikiego Włochy. Ceni podejście Włochów do żywienia
się. Potrafią godzinami zajadać się pysznościami. Według
statystyk, które gdzieś wyczytał, Włosi wydają na jedzenie około
70% swoich zarobków. Dla porównania – Monachijczycy coś ponad
10%. Potrafię zrozumieć fascynację Nikiego – gościa, który z
niejednego pieca gastrofazie zadośćczynił. Bardzo gorąco poleca
szczególnie Sardynię i Korsykę – wyspy, które otaczają
malownicze serpentyny dróg i plaże niczym z Karaibów. Wypadła mi
z głowy reszta szczegółów, ale pozostała silna chęć wybrania
się tam kiedyś.
Poza tym Niki drąży
studnię tematów z innym naszym gościem oraz sąsiadem hosterii
Johnem. Wspólnym mianownikiem okazały się teorie spiskowe,
kontrola władz nad jednostką i represja obywateli przez władzę.
Jako były aktywista działający przeciw ingerencji wojsk USA w
Wietnamie, John jest prawdziwą kopalnią takich tematów. Przez
ostatnie lata pisze głównie na temat „kontrolowanego wyburzenia”
World Trade Center, czyli zbrodni rządu USA na własnych
obywatelach. Ale o Johnie innym razem. Wdrapuje się na nasz bar na
wzgórzu prawie codziennie, więc poczekamy na pełniejszy obraz.
W
końcu Niki jednak ruszył na krótki wolontariat na organiczną
farmę nieopodal Vilcabamby. Być może jeszcze wróci, choć nie
wiemy, czy zdąży. Za niecały tydzień ma rendez vous ze
swoją ukochaną na Kubie. Do tego startuje z Limy w Peru, a to
kilkaset kilometrów stąd. Mamy nadzieję, że zajrzy tu jeszcze
choćby na jedną noc.
Niki jest dopiero
pierwszym z przykładów entuzjastycznych wędrowców, którzy
nawiedzają nasz piwopój. Pięknie widzieć kogoś, kto ma zaledwie
22 lata, ale już się trochę poturlał po ziemi i nie wygląda na
to, by miał w przyszłości obrosnąć mchem.
(ano)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz