Nie
wyobrażałam sobie, że tak dużo ludzi podróżuje po świecie.
Podróżuje pasjami; miesiącami lub latami, zgłębiając geografię
i kulturę poszczególnych krajów, ucząc się ich macierzystych
języków, zanurzając się w chaos wielkich miast, chilloutując się
w urokliwych dolinach, przemierzając wybrzeża, meandrując przez
góry, zapuszczając się do dżungli. Podróżując, starają się
doświadczać jak najwięcej z rdzennych, tradycyjnych elementów
kultury – przy każdej okazji gawędząc z Ekwadorczykami, jedząc
lokalne potrawy, pijąc tutejsze zwariowane koktajle, chodząc w
kolorowych ciuszkach kupionych za grosze, paląc lokalną marihuanę
czy biorąc udział w ceremoniach ayahuaski bądź san pedro.
Motywy
podróży są przeróżne – od pogoni za intensywnymi doznaniami,
przez uzależnienie od zmian otoczenia, po ucieczkę od własnej
przeszłości. Niektórzy przybywający do Izhcaylumy ludzie są w
podróży od tygodnia (i kończą ją za kolejny tydzień), inni –
od kilku lat, i nie widzą końca. Większość podróżników
sytuuje się mniej więcej pomiędzy tymi skrajnościami – ich
podróż trwa od trzech miesięcy do roku. Niektórzy mają już
zarezerwowany bilet powrotny (zawsze w innym kraju, niż zaczęli;
czasem - na drugim końcu kontynentu). Inni, ci bardziej
doświadczeni, nie mają biletu powrotnego, żeby się nie
ograniczać, nie spieszyć. Jako że jesteśmy blisko granicy z
Peru, mamy tu swoisty punkt styczny. Część ludzi podróżuje z
północy na południe – rozpoczęli np. w Gwatemali, i przez
Honduras, Nikaraguę, Kostarykę, Panamę, Kolumbię (w każdym z
tych krajów spędzając średnio 1-2 miesiące) dotarli tutaj,
by za chwilę ruszyć na południe, do Peru i Boliwii, czasem zaś
dalej – do Chile i Argentyny. Bądź vice versa – ktoś, kto
wraca z Peru, jedzie teraz na Galapagos, potem do Kolumbii, a potem
na przykład do Stanów. Tym samym bar, w którym pracujemy, jest
miejscem jedynym w swoim rodzaju – przecinają się tam szlaki
setek podróżujących osób, z których każda ma do opowiedzenia co
najmniej kilka fascynujących historii.
Pete
to 27 – letni Austriak o twarzy Piotrusia Pana, który mówi po
angielsku z interesującym brytyjskopodobnym akcentem. Bluesman. On i
jego gitara podróżują z Kolumbii aż do południowej granicy
kontynentu archaicznym modelem Renault w kolorze oliwkowym. Zapalony,
zakręcony podróżnik, był już chyba wszędzie. To jego drugi raz
w Ameryce Południowej. Kocha Indie, był tam już cztery razy, w sumie blisko 3 lata. Przeżył tam fatalny wypadek – jadąc
motorem, zderzył się z ciężarówką. Po kilku miesiącach
rekonwalescencji w indyjskim szpitalu została mu tylko niemal
niewidoczna blizna, biegnąca wzdłuż czaszki przez czoło,
przecinająca lewy oczodół i kończąca się na policzku. W
Varanasi doświadczył rytualnej kąpieli w Gangesie. Wspomina to
jako wydarzenie, które kompletnie zmieniło jakość jego życia.
Podróżuje w pogoni za pięknem – ono go jara, bez niego nie umie
żyć. To niespokojny gość, wyjechał z dnia na dzień. Fajnie było
go poznać.
Serena
ma 43 lata i jest z Singapuru. Przyleciała do Ekwadoru blisko trzy
miesiące temu. Pierwszy miesiąc spędziła w Quito, intensywnie
ucząc się języka. Tam też pewnego wieczoru ugryzł ją pies
szwendający się po ulicy. Nie była zaszczepiona na wściekliznę,
więc post factum musi przyjąć serię szczepień, z czym wiążą
się niesamowite perypetie (uwaga: nie polecamy!). Trzecią dawkę
szczepionki dostała w Vilcabambie, czwarta będzie już w Peru.
Serena była z nami przez tydzień. W międzyczasie wybraliśmy się
wspólnie na cudną konną wycieczkę na Mandango. Przedwczoraj
wyruszyła do Peru. Za miesiąc odbędzie się tam ślub jej
przyjaciół, więc czeka ją wyzwanie - musi znaleźć fryzjera,
który będzie potrafił ułożyć jej proste, azjatyckie włosy.
Bilet powrotny ma wykupiony w Argentynie za kilka miesięcy. Powoli
czuje, że musi się zacząć śpieszyć – ma jeszcze tyle drogi do
przemierzenia, tyle do zobaczenia, a czasu coraz mniej.
Sarah jest z Berlina. Ma dyplom menedżera eventów, ale, gdy nie
podróżuje, pracuje jako kelnerka, i uwielbia to. Przyjechała do
nas 12 dni temu z Peru, wczoraj wyruszyła na Galapagos. Potem ma
nagrany jakiś wolontariat na Kostaryce, a w dalszej perspektywie
wybiera się do Kanady, chce tam pomieszkać rok lub dwa. Sarah tak
dobrze się z nami bawiła, że podczas pożegnania utonęła we
łzach. Coś niesamowitego. Poczułam się jak na wakacyjnych
koloniach w szkole podstawowej.
Gunni ma 53 lata i pochodzi z Niemiec. Opuściła kraj 3 grudnia 2011 roku,
w miesiąc po tym, jak porzucił ją mąż. Przyleciała do Quito,
przez kilka miesięcy szlajała się do Ekwadorze, potem udała się
do Peru. Ponad rok pracowała w kawiarni w jakiejś słodkiej wiosce
na peruwiańskim wybrzeżu i powoli zaczęła sobie tam układać
życie, gdy okazało się, że nie ma możliwości dalszego
przedłużenia wizy. W kilka dni musiała się spakować i
przekroczyć granicę. Przyjechała na dwa tygodnie do Vilcabamby,
żeby zorganizować sobie powrót do Niemiec. Jest pełna obaw. Nie
wie, co będzie robić w Niemczech. Jej sytuacja finansowa jest
niejasna. W międzyczasie straciła kontakt z córką, mieszkającą
w Australii. Ta podróż bardzo ją zmieniła. Ma kilka fajnych
pomysłów, o których nieśmiało wspomina mimochodem. Bez względu
na wszystko, wyjechała stąd pogodna, z kilkoma pozytywnymi myślami.
Trzymam za nią kciuki.
(w)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz