wtorek, 20 maja 2014

Świat jest pełen podróżników

Nie wyobrażałam sobie, że tak dużo ludzi podróżuje po świecie. Podróżuje pasjami; miesiącami lub latami, zgłębiając geografię i kulturę poszczególnych krajów, ucząc się ich macierzystych języków, zanurzając się w chaos wielkich miast, chilloutując się w urokliwych dolinach, przemierzając wybrzeża, meandrując przez góry, zapuszczając się do dżungli. Podróżując, starają się doświadczać jak najwięcej z rdzennych, tradycyjnych elementów kultury – przy każdej okazji gawędząc z Ekwadorczykami, jedząc lokalne potrawy, pijąc tutejsze zwariowane koktajle, chodząc w kolorowych ciuszkach kupionych za grosze, paląc lokalną marihuanę czy biorąc udział w ceremoniach ayahuaski bądź san pedro.
Motywy podróży są przeróżne – od pogoni za intensywnymi doznaniami, przez uzależnienie od zmian otoczenia, po ucieczkę od własnej przeszłości. Niektórzy przybywający do Izhcaylumy ludzie są w podróży od tygodnia (i kończą ją za kolejny tydzień), inni – od kilku lat, i nie widzą końca. Większość podróżników sytuuje się mniej więcej pomiędzy tymi skrajnościami – ich podróż trwa od trzech miesięcy do roku. Niektórzy mają już zarezerwowany bilet powrotny (zawsze w innym kraju, niż zaczęli; czasem - na drugim końcu kontynentu). Inni, ci bardziej doświadczeni, nie mają biletu powrotnego, żeby się nie ograniczać, nie spieszyć. Jako że jesteśmy blisko granicy z Peru, mamy tu swoisty punkt styczny. Część ludzi podróżuje z północy na południe – rozpoczęli np. w Gwatemali, i przez Honduras, Nikaraguę, Kostarykę, Panamę, Kolumbię (w każdym z tych krajów spędzając średnio 1-2 miesiące) dotarli tutaj, by za chwilę ruszyć na południe, do Peru i Boliwii, czasem zaś dalej – do Chile i Argentyny. Bądź vice versa – ktoś, kto wraca z Peru, jedzie teraz na Galapagos, potem do Kolumbii, a potem na przykład do Stanów. Tym samym bar, w którym pracujemy, jest miejscem jedynym w swoim rodzaju – przecinają się tam szlaki setek podróżujących osób, z których każda ma do opowiedzenia co najmniej kilka fascynujących historii.

Pete to 27 – letni Austriak o twarzy Piotrusia Pana, który mówi po angielsku z interesującym brytyjskopodobnym akcentem. Bluesman. On i jego gitara podróżują z Kolumbii aż do południowej granicy kontynentu archaicznym modelem Renault w kolorze oliwkowym. Zapalony, zakręcony podróżnik, był już chyba wszędzie. To jego drugi raz w Ameryce Południowej. Kocha Indie, był tam już cztery razy, w sumie blisko 3 lata. Przeżył tam fatalny wypadek – jadąc motorem, zderzył się z ciężarówką. Po kilku miesiącach rekonwalescencji w indyjskim szpitalu została mu tylko niemal niewidoczna blizna, biegnąca wzdłuż czaszki przez czoło, przecinająca lewy oczodół i kończąca się na policzku. W Varanasi doświadczył rytualnej kąpieli w Gangesie. Wspomina to jako wydarzenie, które kompletnie zmieniło jakość jego życia. Podróżuje w pogoni za pięknem – ono go jara, bez niego nie umie żyć. To niespokojny gość, wyjechał z dnia na dzień. Fajnie było go poznać.

Serena ma 43 lata i jest z Singapuru. Przyleciała do Ekwadoru blisko trzy miesiące temu. Pierwszy miesiąc spędziła w Quito, intensywnie ucząc się języka. Tam też pewnego wieczoru ugryzł ją pies szwendający się po ulicy. Nie była zaszczepiona na wściekliznę, więc post factum musi przyjąć serię szczepień, z czym wiążą się niesamowite perypetie (uwaga: nie polecamy!). Trzecią dawkę szczepionki dostała w Vilcabambie, czwarta będzie już w Peru. Serena była z nami przez tydzień. W międzyczasie wybraliśmy się wspólnie na cudną konną wycieczkę na Mandango. Przedwczoraj wyruszyła do Peru. Za miesiąc odbędzie się tam ślub jej przyjaciół, więc czeka ją wyzwanie - musi znaleźć fryzjera, który będzie potrafił ułożyć jej proste, azjatyckie włosy. Bilet powrotny ma wykupiony w Argentynie za kilka miesięcy. Powoli czuje, że musi się zacząć śpieszyć – ma jeszcze tyle drogi do przemierzenia, tyle do zobaczenia, a czasu coraz mniej.

Sarah jest z Berlina. Ma dyplom menedżera eventów, ale, gdy nie podróżuje, pracuje jako kelnerka, i uwielbia to. Przyjechała do nas 12 dni temu z Peru, wczoraj wyruszyła na Galapagos. Potem ma nagrany jakiś wolontariat na Kostaryce, a w dalszej perspektywie wybiera się do Kanady, chce tam pomieszkać rok lub dwa. Sarah tak dobrze się z nami bawiła, że podczas pożegnania utonęła we łzach. Coś niesamowitego. Poczułam się jak na wakacyjnych koloniach w szkole podstawowej.


Gunni ma 53 lata i pochodzi z Niemiec. Opuściła kraj 3 grudnia 2011 roku, w miesiąc po tym, jak porzucił ją mąż. Przyleciała do Quito, przez kilka miesięcy szlajała się do Ekwadorze, potem udała się do Peru. Ponad rok pracowała w kawiarni w jakiejś słodkiej wiosce na peruwiańskim wybrzeżu i powoli zaczęła sobie tam układać życie, gdy okazało się, że nie ma możliwości dalszego przedłużenia wizy. W kilka dni musiała się spakować i przekroczyć granicę. Przyjechała na dwa tygodnie do Vilcabamby, żeby zorganizować sobie powrót do Niemiec. Jest pełna obaw. Nie wie, co będzie robić w Niemczech. Jej sytuacja finansowa jest niejasna. W międzyczasie straciła kontakt z córką, mieszkającą w Australii. Ta podróż bardzo ją zmieniła. Ma kilka fajnych pomysłów, o których nieśmiało wspomina mimochodem. Bez względu na wszystko, wyjechała stąd pogodna, z kilkoma pozytywnymi myślami. Trzymam za nią kciuki.

(w)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz