Gdy
wyjeżdżaliśmy z Casa del Rio w Calce do Boliwii, był tu jeden
pies – Padron – mieszaniec buldoga, jakichś groźnych ras i
pewnie jakichś spokojnych też, bo jest raczej wyluzowany i dojrzały
jak na swój rok. Ostatnio znalazł kostkę.
Gdy
wróciliśmy do Peru, zastaliśmy dwa nowe psy – Zeusa i Wenus
(mitologia przypadkowa – ich opiekunowie nie znali się wcześniej).
Zeus
to albinosowaty kundel. Ma cztery miesiące i boi się Padrona oraz
większości innych rzeczy. Gromami jeszcze nie włada, ale z
tygodnia na tydzień jakby rośnie mu pewność siebie. Ostatnio
nawet warczy, a nie ucieka, gdy Padron lub Wenus podchodzą mu do
miski.
Wenus
to hiperaktywna bostońska terierka. Myślałem, że francuska
buldożka, ale to tylko podobne rasy. Jak to z ludzkimi
eksperymentami bywa, sporo z nią problemów. Ostatnio pożygiwała i
posrywała tu i ówdzie. Jej opiekunka Meredith zabrała ją do
weterynarza. Ten orzekł nieżyt jelit czy coś, założył jej
wenflon i coś tam wkraplali przez 3 dni, aż pomogło. Pierwszy raz
widziałem psa z wenflonem.
Śniło
mi się, że prawie się w nią zamieniam. Poczułem współczucie
dla tych biednych eksperymentów, co to większość swojego
krótkiego życia zmagają się z różnymi dolegliwościami. Ludzie
bywają okrutni, hodując sztucznie takie nieszczęsne stworki.
Jakiś
czas później znów mi się śniła i doszedłem do nowych wniosków.
Wprawdzie trudny to eksperyment, ale jest tu, jest teraz i chyba jest
szczęśliwa. Jej zdolność skupiania uwagi ogranicza się do
milisekund, ale ma to swoje plusy. Na zaczepki zawsze reaguje
skupiając całą swoją uwagę na zaczepiającym. Jest coś
pociesznego i pięknego w tym, że żyje w stu procentach w
teraźniejszości. Koniec końców, sporo się można od niej
nauczyć. Polecam osobom neurotycznym, zbytnio rozciągniętym na osi
czasu, zapominających, że teraz jest teraz.
Tak
więc powoli zaczynam godzić się z dziedzictwem doktora Moreau, z
którym się nieco zmagałem. Szczególnie w ostatnim miesiącu, gdy dzieliłem z
Wenus przestrzeń życiową.
Po
naszej przeprowadzce z Calki do Pisac okazało się, że za
hiperaktywną Wenus tęsknił będę równie mocno, co za poczciwym,
spokojnym Padronem. To nowość.
---
Psy
raczej nie mają tu smyczy i bud. Włóczą się tu i tam, wracając
jak zgłodnieją. Potrafią się przestraszyć i wyszczerzyć kieł,
ale większość jest przyjazna, jeśli ma się w sobie luz. Do tego
stopnia, że często ruszają z nami na szlaje. Czasem zawracają po
pół godzinie, innym razem towarzyszą nam przez cały dzień. Tak
jak ostatnio, gdy ponownie odwiedzaliśmy Huchuy Qosqo (poprzednie relacje Weronki tutaj i tutaj) ze znajomymi z Vipassany – Brianem z Kanady i
Heddą z Norwegii. Jeszcze w dolinie dołączyła do nas pewna
kundel-labradorka w rui ze swoim amantem.
Brian
przezywał go później Napoleonem, ze względu na determinację w
próbach zdobycia tak dużej damy.
Na
górze spotkaliśmy jeszcze dwa psiaki.
Piękna
i dynamiczna ta symbioza naszych tak różnych cywilizacji. Mimo
panującego (u nas) przekonania o wyższości naszej, mnie nauczyła paru rzeczy, na przykład łapania
dystansu.
(ano)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz