sobota, 30 maja 2015

Psia ich mać

Gdy wyjeżdżaliśmy z Casa del Rio w Calce do Boliwii, był tu jeden pies – Padron – mieszaniec buldoga, jakichś groźnych ras i pewnie jakichś spokojnych też, bo jest raczej wyluzowany i dojrzały jak na swój rok. Ostatnio znalazł kostkę.


Gdy wróciliśmy do Peru, zastaliśmy dwa nowe psy – Zeusa i Wenus (mitologia przypadkowa – ich opiekunowie nie znali się wcześniej).
Zeus to albinosowaty kundel. Ma cztery miesiące i boi się Padrona oraz większości innych rzeczy. Gromami jeszcze nie włada, ale z tygodnia na tydzień jakby rośnie mu pewność siebie. Ostatnio nawet warczy, a nie ucieka, gdy Padron lub Wenus podchodzą mu do miski.


Wenus to hiperaktywna bostońska terierka. Myślałem, że francuska buldożka, ale to tylko podobne rasy. Jak to z ludzkimi eksperymentami bywa, sporo z nią problemów. Ostatnio pożygiwała i posrywała tu i ówdzie. Jej opiekunka Meredith zabrała ją do weterynarza. Ten orzekł nieżyt jelit czy coś, założył jej wenflon i coś tam wkraplali przez 3 dni, aż pomogło. Pierwszy raz widziałem psa z wenflonem.


Śniło mi się, że prawie się w nią zamieniam. Poczułem współczucie dla tych biednych eksperymentów, co to większość swojego krótkiego życia zmagają się z różnymi dolegliwościami. Ludzie bywają okrutni, hodując sztucznie takie nieszczęsne stworki.


Jakiś czas później znów mi się śniła i doszedłem do nowych wniosków. Wprawdzie trudny to eksperyment, ale jest tu, jest teraz i chyba jest szczęśliwa. Jej zdolność skupiania uwagi ogranicza się do milisekund, ale ma to swoje plusy. Na zaczepki zawsze reaguje skupiając całą swoją uwagę na zaczepiającym. Jest coś pociesznego i pięknego w tym, że żyje w stu procentach w teraźniejszości. Koniec końców, sporo się można od niej nauczyć. Polecam osobom neurotycznym, zbytnio rozciągniętym na osi czasu, zapominających, że teraz jest teraz.
Tak więc powoli zaczynam godzić się z dziedzictwem doktora Moreau, z którym się nieco zmagałem. Szczególnie w ostatnim miesiącu, gdy dzieliłem z Wenus przestrzeń życiową.
Po naszej przeprowadzce z Calki do Pisac okazało się, że za hiperaktywną Wenus tęsknił będę równie mocno, co za poczciwym, spokojnym Padronem. To nowość.


---

Psy raczej nie mają tu smyczy i bud. Włóczą się tu i tam, wracając jak zgłodnieją. Potrafią się przestraszyć i wyszczerzyć kieł, ale większość jest przyjazna, jeśli ma się w sobie luz. Do tego stopnia, że często ruszają z nami na szlaje. Czasem zawracają po pół godzinie, innym razem towarzyszą nam przez cały dzień. Tak jak ostatnio, gdy ponownie odwiedzaliśmy Huchuy Qosqo (poprzednie relacje Weronki tutaj i tutaj) ze znajomymi z Vipassany – Brianem z Kanady i Heddą z Norwegii. Jeszcze w dolinie dołączyła do nas pewna kundel-labradorka w rui ze swoim amantem.



Brian przezywał go później Napoleonem, ze względu na determinację w próbach zdobycia tak dużej damy.


Na górze spotkaliśmy jeszcze dwa psiaki.


Piękna i dynamiczna ta symbioza naszych tak różnych cywilizacji. Mimo panującego (u nas) przekonania o wyższości naszej, mnie nauczyła paru rzeczy, na przykład łapania dystansu.





(ano)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz