Niektórzy
być może nie wykluczali, że na tym kontynencie cywilizacji brak i
zjedzą nas ludożercy. A tymczasem tydzień temu byłem na nowym Mad
Maxie w 3D w multipleksie kinowym. Mieści się on w Cusco, w Plaza
Real – lśniącej świątyni kapitalizmu. Niezły szok wypaść ze
wsi w taki glamur.
Ta
część Mad Maxa wyszła ostro i komiksowo. Wyolbrzymienia
zniekształceń fizycznych, fanatycy-kamikaze, ciężkie, noirowe
wizje głównego bohatera – zjawy jego zabitej rodziny wypadają z
ekranu. A wszystko to w 3D.
Wyolbrzymienia
skojarzyły mi się z filmem 300 czy Sin City. Zdjęcia
jakby z ekranizacji komiksów Franka Millera. Co zabawne, nie
pamiętałem, że Mad Maxa reżyserował George Miller, ani że
nakręcił wszystkie części. Wszystkie różnią się od siebie
sporo klimatem. Nie spodziewałem się też, że ktoś taki może
wyreżyserować Babe: Świnkę w mieście czy Happy Feet:
Tupot małych stóp. Sam nie wiem, czy podejrzewać go o
wszechstronność czy schizofrenię?
Przez
te wyolbrzymienia film nie spełnił jednego z moich głównych
oczekiwań. Dawno temu, któraś z poprzednich części wzruszyła
mnie, wówczas kilkunastoletniego. Wizja pustyń
post-apokaliptycznego świata wydawała mi się wówczas dosyć
bliska i prawdopodobna. Miewałem wówczas sporo apokaliptycznych
snów, z meteorytami itp. Tak więc dosyć głęboko współczułem
tym zabijanym, gwałconym, zmuszonym doświadczać tego wszystkiego –
patrzeć na eskalacje demonicznych energii.
Tym
razem nie wypaliło. Pozostałem obojętny. Wizja była dla mnie zbyt
przesadzona. Nijak nie mogłem się utożsamić.
Do
tego 3D jakieś dziwne. Nie jest to realizm. Ludzie nie zauważają
na co dzień tylu szczegółów. Chyba że pod wpływem jakichś
dopalaczy. Hiper-realne 3D przedstawia rzeczywistość dosyć
narkotyczną pod względem samej perspektywy, a do tego dochodzą
jeszcze realia (a)społeczno-polityczne Mad Maxa.
A
więc poszedłem z sentymentu, który nie został zaspokojony. Przede
wszystkim była to dla mnie rozwałka. W tym względzie padaki nie
było. Machina wojenna robiła niezłą groteskową operę. Podobał
mi się szczególnie pojazd z czterema bębniarzami z tyłu i
piekielnym gitarzystą z przodu. Machina do fanatycznego zagrzewania
do boju. Armia barbarzyńców. Dużo pomysłowych szczegółów.
Był
też pozytywny wątek babuliny-bojowniczki – powierniczki małej
walizki z nasionami drzew owocowych i innych roślin. Iskra nadziei.
Dobry, prosty symbol – nawet gdy płyną rzeki ludzkiej krwi,
nasiona cierpliwie czekają. Równowaga to nie tylko my. To my i inne
organizmy. Bez nich harmonia się zaburzy, a ludzie wpadną w obłęd.
Na
razie to raczej tyle moich sentymentalnych wycieczek kinowych.
Następna pewnie dopiero przed świętami. Przyśniło mi się dawno
temu, że są jeszcze trzy epizody Gwiezdnych wojen,
dziejące się po akcji szóstego. No i są. Znaczy będą.
Jedyne, co mnie trochę niepokoi, to że już teraz można kupić
adidasy z nowej, ekskluzywnej linii gwiezdnowojnowej. Sidła
kapitalizmu rosną. Ciemna strona mocna.
PS.
Pozostając w klimacie Mad Maxa, foty z cmentarzyska pociągów obok
solniska Uyuni. Z tego co pamiętam, złom jest z końca XIX wieku i
są to pierwsze pociągi, które kursowały po Boliwii.
(ano)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz