czwartek, 28 maja 2015

Mad Max i sentymenty takie tam

Niektórzy być może nie wykluczali, że na tym kontynencie cywilizacji brak i zjedzą nas ludożercy. A tymczasem tydzień temu byłem na nowym Mad Maxie w 3D w multipleksie kinowym. Mieści się on w Cusco, w Plaza Real – lśniącej świątyni kapitalizmu. Niezły szok wypaść ze wsi w taki glamur.

Ta część Mad Maxa wyszła ostro i komiksowo. Wyolbrzymienia zniekształceń fizycznych, fanatycy-kamikaze, ciężkie, noirowe wizje głównego bohatera – zjawy jego zabitej rodziny wypadają z ekranu. A wszystko to w 3D.
Wyolbrzymienia skojarzyły mi się z filmem 300 czy Sin City. Zdjęcia jakby z ekranizacji komiksów Franka Millera. Co zabawne, nie pamiętałem, że Mad Maxa reżyserował George Miller, ani że nakręcił wszystkie części. Wszystkie różnią się od siebie sporo klimatem. Nie spodziewałem się też, że ktoś taki może wyreżyserować Babe: Świnkę w mieście czy Happy Feet: Tupot małych stóp. Sam nie wiem, czy podejrzewać go o wszechstronność czy schizofrenię?
Przez te wyolbrzymienia film nie spełnił jednego z moich głównych oczekiwań. Dawno temu, któraś z poprzednich części wzruszyła mnie, wówczas kilkunastoletniego. Wizja pustyń post-apokaliptycznego świata wydawała mi się wówczas dosyć bliska i prawdopodobna. Miewałem wówczas sporo apokaliptycznych snów, z meteorytami itp. Tak więc dosyć głęboko współczułem tym zabijanym, gwałconym, zmuszonym doświadczać tego wszystkiego – patrzeć na eskalacje demonicznych energii.
Tym razem nie wypaliło. Pozostałem obojętny. Wizja była dla mnie zbyt przesadzona. Nijak nie mogłem się utożsamić.
Do tego 3D jakieś dziwne. Nie jest to realizm. Ludzie nie zauważają na co dzień tylu szczegółów. Chyba że pod wpływem jakichś dopalaczy. Hiper-realne 3D przedstawia rzeczywistość dosyć narkotyczną pod względem samej perspektywy, a do tego dochodzą jeszcze realia (a)społeczno-polityczne Mad Maxa.
A więc poszedłem z sentymentu, który nie został zaspokojony. Przede wszystkim była to dla mnie rozwałka. W tym względzie padaki nie było. Machina wojenna robiła niezłą groteskową operę. Podobał mi się szczególnie pojazd z czterema bębniarzami z tyłu i piekielnym gitarzystą z przodu. Machina do fanatycznego zagrzewania do boju. Armia barbarzyńców. Dużo pomysłowych szczegółów.
Był też pozytywny wątek babuliny-bojowniczki – powierniczki małej walizki z nasionami drzew owocowych i innych roślin. Iskra nadziei. Dobry, prosty symbol – nawet gdy płyną rzeki ludzkiej krwi, nasiona cierpliwie czekają. Równowaga to nie tylko my. To my i inne organizmy. Bez nich harmonia się zaburzy, a ludzie wpadną w obłęd.

Na razie to raczej tyle moich sentymentalnych wycieczek kinowych. Następna pewnie dopiero przed świętami. Przyśniło mi się dawno temu, że są jeszcze trzy epizody Gwiezdnych wojen, dziejące się po akcji szóstego. No i są. Znaczy będą. Jedyne, co mnie trochę niepokoi, to że już teraz można kupić adidasy z nowej, ekskluzywnej linii gwiezdnowojnowej. Sidła kapitalizmu rosną. Ciemna strona mocna.

PS. Pozostając w klimacie Mad Maxa, foty z cmentarzyska pociągów obok solniska Uyuni. Z tego co pamiętam, złom jest z końca XIX wieku i są to pierwsze pociągi, które kursowały po Boliwii.



(ano)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz