Dawno
to było, bo w styczniu...
Tnąc
koszty naszej powolnej podróży, która coraz mniej przypomina
podróż, a coraz bardziej pomieszkiwanie tu i ówdzie, no więc tnąc
te koszty, podjęliśmy się dwutygodniowego wolontariatu. Zajęliśmy
się domem pewnej Francuzki i Peruwiańczyka. Ona chciała w końcu
zacząć pisać doktorat, więc potrzebowała czasu. Mąż go nie ma,
bo jest szamanem z ludu Shipibo i artystą. Wiecznie zajęty. Jak nie
szykuje się do ceremonii, to odpoczywa po niej. Jak nie ma żadnej w
planach, to szuka chętnych. Jak nie maluje, to jara. Rzadko go
widywaliśmy w domu. Do tego mają trzy córki, więc jest co robić.
Było to na uboczu pueblo Taray, które leży pół godziny piechotą od Pisacu |
Pewnego
dnia sprzątałem ceremonialny pokój pana ayahuasqero i przy
okazji zrobiłem kilka zdjęć jego prac. Co ciekawe, to jedne z tych
obrazów, co na zdjęciu wyglądają lepiej, niż na żywo. Z bliska
infantylność szczegółów zaczyna razić nieco bardziej, niż z
daleka.
Ale
ja tu nie po to by zgrywać krytyka sztuki. Szczególnie, że Shipibo
mają sztukę/rzemiosło pełne symboliki, której nie kumam. Niech
wibracja kolorów przemówi sama za siebie. Nie zamierzam też być
złośliwy, więc wybrałem prace, które uważam za lepsze.
Wszystkie rzekomo inspirowane ayahuaskowymi wizjami, rzecz jasna.
To akurat nie z gabinetu, lecz jego mural z Pisacu |
I jeszcze bonus: dwie foty "przemiotów mocy" z gabinetu.
(ano)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz