Nasi
przyjaciele Shir i Itamar zrobili nam wiele prezentów, choćby
zachęcenie nas, jeszcze w ekwadorskiej Vilcabambie, żebyśmy
odwiedzili Świętą Dolinę Inków w Peru. Byliśmy tam prawie 3
miesiące (prawie całą wizę) i obecnie rozważamy założenie domu
tam lub w Vilcabambie. Będziemy sprawdzać. Chyba raczej w
Vilcabambie, bo zieleń pachnie bardziej świeżo i jako Europejczyk
chyba mogę nazwać to namiastką dżungli.
Poza
tym Shir i Itamar polecili nam w Peru bogato kakaowy batonik
czekoladowy Milky. Cudowny. Zjedliśmy ich podczas tych 3 miesięcy
kilkadziesiąt.
Kiedyś
wspomnieliśmy im też, że chcielibyśmy zrobić sobie nasze
pierwsze tatuaże. Nie wiem już którym kosmicznym zrządzeniem losu
okazało się, że ich znajoma tatuażystka Sahar przybywa do Doliny
w najbliższym czasie. Tak więc umówiliśmy się z nią i w
przeddzień naszego wyjazdu z Doliny do Boliwii, wydziarała nas.
Oto
projekt Weronki:
A
oto mój:
Weronki
kwiecisty księżyc jest ładniejszy, wiadomo. Kojarzy mi się nieco
z logiem rebelii z Gwiezdnych Wojen. Powiedziałem jej to dopiero po
wydziaraniu, żeby się przypadkiem nie rozmyśliła.
Natomiast
mój jest bardziej konceptualny, według własnego pomysłu i ma swój
rys historyczny.
Wpisane
w żarówkę słowo LUZ ma kilka znaczeń. Po hiszpańsku oznacza
„światło”, którym wszyscy poniekąd jesteśmy. Po polsku
wiadomo. Poza tym LUZ to skrót Lotniska Lublin, z którego
ruszyliśmy w świat. Nie pamiętam dokładnie, czy tym razem akurat
nie lecieliśmy z Krakowa, więc odczytuję to bardziej symbolicznie.
Poza tym LUZ – Lotnisko Lublin – mieści się tak naprawdę w
Świdniku, gdzie się urodziłem. Chyba styka znaczeń.
Żarówka
to jeszcze inna historia. Tułając się po hostelach, hostalach i
hospedajes zawsze nieco
irytowało mnie, że większość z nich wypełnia trupio-blade
światło świetlówek. Tak więc ruszając do Kolumbii z Vilcabamby,
zabrałem ze sobą żółtą świetlówkę, dającą przyjemnie
ciepłe światło. Gdzie się dało, wkręcałem własną żarówkę
i od razu było milej.
Pierwszego
ranka po wyruszeniu w podróż, budząc się w hostelu w Cuence,
kolejnym kosmicznym przypadkiem na łóżkach obok spali nasi
przyjaciele z Vilcabamby Mazen (o którym pisaliśmy tutaj) i
Summer (o niej tutaj). Opowiedziałem Mazenowi historię
żarówki. Trochę się bałem, że ją gdzieś zostawię. Żartując,
zaproponował, żebym ją sobie wydziarał, to nie zapomnę.
Zaświtało.
Symbol światła na ramieniu! Jasne!
Na
początku myślałem o starej lampie oliwnej, żeby zadać nieco
retro-szyku. Ale dużo później doszła do tego wieloznaczność
słowa LUZ, a potem wplecenie jej w druciki żarówki, i ostateczny
pomysł był gotowy.
No
i w końcu jest. Dzięki Shir, Itamarowi i Sahar, która dopracowała
mój roboczy projekt w pół godziny i wykonała dzieło w kolejne
pół z hakiem. U Weronki trwało to prawie godzinę, bo i projekt
bardziej skomplikowany.
Dzięki,
Sahar!
PS.
Na koniec komentarz zioma Domela (pozdro) na temat tatuażu Weronki:
„zmarnowałaś najlepsze miejsce na kotwicę”.
(ano)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz