piątek, 27 marca 2015

Tatuaże

Nasi przyjaciele Shir i Itamar zrobili nam wiele prezentów, choćby zachęcenie nas, jeszcze w ekwadorskiej Vilcabambie, żebyśmy odwiedzili Świętą Dolinę Inków w Peru. Byliśmy tam prawie 3 miesiące (prawie całą wizę) i obecnie rozważamy założenie domu tam lub w Vilcabambie. Będziemy sprawdzać. Chyba raczej w Vilcabambie, bo zieleń pachnie bardziej świeżo i jako Europejczyk chyba mogę nazwać to namiastką dżungli.
Poza tym Shir i Itamar polecili nam w Peru bogato kakaowy batonik czekoladowy Milky. Cudowny. Zjedliśmy ich podczas tych 3 miesięcy kilkadziesiąt.

Kiedyś wspomnieliśmy im też, że chcielibyśmy zrobić sobie nasze pierwsze tatuaże. Nie wiem już którym kosmicznym zrządzeniem losu okazało się, że ich znajoma tatuażystka Sahar przybywa do Doliny w najbliższym czasie. Tak więc umówiliśmy się z nią i w przeddzień naszego wyjazdu z Doliny do Boliwii, wydziarała nas.

Oto projekt Weronki:


A oto mój:


Weronki kwiecisty księżyc jest ładniejszy, wiadomo. Kojarzy mi się nieco z logiem rebelii z Gwiezdnych Wojen. Powiedziałem jej to dopiero po wydziaraniu, żeby się przypadkiem nie rozmyśliła.


Natomiast mój jest bardziej konceptualny, według własnego pomysłu i ma swój rys historyczny.
Wpisane w żarówkę słowo LUZ ma kilka znaczeń. Po hiszpańsku oznacza „światło”, którym wszyscy poniekąd jesteśmy. Po polsku wiadomo. Poza tym LUZ to skrót Lotniska Lublin, z którego ruszyliśmy w świat. Nie pamiętam dokładnie, czy tym razem akurat nie lecieliśmy z Krakowa, więc odczytuję to bardziej symbolicznie. Poza tym LUZ – Lotnisko Lublin – mieści się tak naprawdę w Świdniku, gdzie się urodziłem. Chyba styka znaczeń.


Żarówka to jeszcze inna historia. Tułając się po hostelach, hostalach i hospedajes zawsze nieco irytowało mnie, że większość z nich wypełnia trupio-blade światło świetlówek. Tak więc ruszając do Kolumbii z Vilcabamby, zabrałem ze sobą żółtą świetlówkę, dającą przyjemnie ciepłe światło. Gdzie się dało, wkręcałem własną żarówkę i od razu było milej.
Pierwszego ranka po wyruszeniu w podróż, budząc się w hostelu w Cuence, kolejnym kosmicznym przypadkiem na łóżkach obok spali nasi przyjaciele z Vilcabamby Mazen (o którym pisaliśmy tutaj) i Summer (o niej tutaj). Opowiedziałem Mazenowi historię żarówki. Trochę się bałem, że ją gdzieś zostawię. Żartując, zaproponował, żebym ją sobie wydziarał, to nie zapomnę.
Zaświtało. Symbol światła na ramieniu! Jasne!
Na początku myślałem o starej lampie oliwnej, żeby zadać nieco retro-szyku. Ale dużo później doszła do tego wieloznaczność słowa LUZ, a potem wplecenie jej w druciki żarówki, i ostateczny pomysł był gotowy.


No i w końcu jest. Dzięki Shir, Itamarowi i Sahar, która dopracowała mój roboczy projekt w pół godziny i wykonała dzieło w kolejne pół z hakiem. U Weronki trwało to prawie godzinę, bo i projekt bardziej skomplikowany.
Dzięki, Sahar!




PS. Na koniec komentarz zioma Domela (pozdro) na temat tatuażu Weronki: „zmarnowałaś najlepsze miejsce na kotwicę”.
(ano)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz