poniedziałek, 2 marca 2015

Carnavalescos

Karnawału czas nastał. We wszystkich okolicznych wsiach w zeszłe weekendy odbyły się festyny plenerowe. Wspomnę kilka rzeczy, które działy się w dzień. Wieczorami nie uczestniczyliśmy, bo dzień przysporzył nam wystarczająco barachołkowych wrażeń.


Peruwiańskie prowincjonalne carnavalescos nie mają nic wspólnego z tym w Rio. Samby brak. Muzyka w przestrzeni publicznej jest tu właściwie jedna. Ludowizna, czasem z pokracznymi próbami jej „unowocześnienia”. Wokale panów są zwykle, w moim mniemaniu, zmanierowane. Coś pomiędzy Enrique a Zenkiem z Akcentu. Ale jeszcze bardziej drażnią mnie wokale pań. Strasznie piskliwe.
W busach zwykle nie jest zbyt głośno, da radę znieść. Co innego na wielkich scenach karnawałowych. Zarówno w Pisacu, jak i w Calce, zostaliśmy zaatakowani takim koncertem. Baba zaczęła śpiewać i natychmiast poczuliśmy potrzebę zejścia z linii ognia kolumn. Chyba jestem dość tolerancyjny kulturowo, ale tutejsza ludowa barachołka to dla mnie estetyczny horror.

(tyle wytrzymałem bez drżenia rąk)

Lokalny karnawał to też nieustający śmigus-dyngus. Małolaci latają z wiadrami i bezlitośnie oblewają dziewczęta. Na szczęście jest tu ciepło w ciągu dnia, chyba że pada. Obrywają głównie nastolatki od nastolatków, choć ja też dostałem raz balonem z wodą od pewnej bździągwy. Weronka, jakimś cudem, wyszła z sytuacji sucha. Poza wiadrami i balonami, są też pistolety na wodę i, bardzo popularny, „sztuczny śnieg” w aerozolu. Stoiska z puszkami są wszędzie wokół festynu, więc wygląda to miejscami jak piana-party, a niektóre dziewczyny przemieniają się w bałwany.




Wszystkie okoliczne festyny mają mniej więcej ten sam program. Wyjąca ludowizna, konkursy lokalnych dań i pochody przebranych na ludowo „orkiestr”.



U nas dodatkowo były wybory miss miasta Calca. Akurat trafiłem na karawanę pick upów z kandydatkami. Miały własne podia, trochę jak weselne ołtarzyki, stały na nich skąpo odziane i przeważnie gapiły się w komórki.


Tutejszy mikroklimat kulturowy jest dla mnie nieco odjechany, między innymi przez to, że bardzo mało zróżnicowany i niemal w stu procentach lokalny. Internet niby jest. Jest jaki jest, im wyżej w Andy, tym o niego trudniej. Mimo to globalizacja prawie nie wjechała na kulturę. No może odrobinę...




(ano)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz