Karnawału
czas nastał. We wszystkich okolicznych wsiach w zeszłe weekendy
odbyły się festyny plenerowe. Wspomnę kilka rzeczy, które działy
się w dzień. Wieczorami nie uczestniczyliśmy, bo dzień
przysporzył nam wystarczająco barachołkowych wrażeń.
Peruwiańskie
prowincjonalne carnavalescos nie mają nic wspólnego z tym w
Rio. Samby brak. Muzyka w przestrzeni publicznej jest tu właściwie
jedna. Ludowizna, czasem z pokracznymi próbami jej
„unowocześnienia”. Wokale panów są zwykle, w moim mniemaniu,
zmanierowane. Coś pomiędzy Enrique
a Zenkiem z Akcentu. Ale jeszcze bardziej drażnią mnie wokale pań.
Strasznie piskliwe.
W
busach zwykle nie jest zbyt głośno, da radę znieść. Co innego na
wielkich scenach karnawałowych. Zarówno w Pisacu, jak i w Calce,
zostaliśmy zaatakowani takim koncertem. Baba zaczęła śpiewać i
natychmiast poczuliśmy potrzebę zejścia z linii ognia kolumn.
Chyba jestem dość tolerancyjny kulturowo, ale tutejsza ludowa
barachołka to dla mnie estetyczny horror.
(tyle wytrzymałem bez drżenia rąk)
Lokalny
karnawał to też nieustający śmigus-dyngus. Małolaci latają z
wiadrami i bezlitośnie oblewają dziewczęta. Na szczęście jest tu
ciepło w ciągu dnia, chyba że pada. Obrywają głównie nastolatki
od nastolatków, choć ja też dostałem raz balonem z wodą od
pewnej bździągwy. Weronka, jakimś cudem, wyszła z sytuacji sucha.
Poza wiadrami i balonami, są też pistolety na wodę i, bardzo
popularny, „sztuczny śnieg” w aerozolu. Stoiska z puszkami są
wszędzie wokół festynu, więc wygląda to miejscami jak
piana-party, a niektóre dziewczyny przemieniają się w bałwany.
Wszystkie
okoliczne festyny mają mniej więcej ten sam program. Wyjąca
ludowizna, konkursy lokalnych dań i pochody przebranych na ludowo
„orkiestr”.
U
nas dodatkowo były wybory miss miasta Calca. Akurat trafiłem na
karawanę pick upów z kandydatkami. Miały własne podia,
trochę jak weselne ołtarzyki, stały na nich skąpo odziane i
przeważnie gapiły się w komórki.
Tutejszy
mikroklimat kulturowy jest dla mnie nieco odjechany, między innymi
przez to, że bardzo mało zróżnicowany i niemal w stu procentach
lokalny. Internet niby jest. Jest jaki jest, im wyżej w Andy, tym o
niego trudniej. Mimo to globalizacja prawie nie wjechała na kulturę.
No może odrobinę...
(ano)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz