Raz
jeszcze Vilcabamba. Na dobry nowy rok. Cobyśmy tam wrócili.
Vilca
to moje ulubione miejsce na Ziemi. Niby już to wiem, podobnie jak
to, że nigdy nie byłam tak szczęśliwa jak tam, nigdy też nie
rozwijałam się tak intensywnie w tak krótkim czasie. Ta
świadomość jest krzepiąca, daje dobry punkt oparcia. Równocześnie
jednak tyle jeszcze spraw i urojeń spraw trzyma mnie w Europie. Fakt,
głównie są to czynniki zewnętrzne. Rodziny przyzywają
regularnie. Czasem doskwiera brak rutynowego, zorganizowanego życia. Do tego po głowie krążą jakieś
utarte schematy, jakieś myśli i przekonania, do których byłam
przywiązana całe życie; trudno teraz sobie wyobrazić, że to już
nie są moje myśli, a tylko siła przyzwyczajenia. Umysł jest już
wyzwolony (to,notabene, najwspanialsze osiągnięcie z naszej
podróży).
Już
jedną nogą jestem gotowa, by zostać tu na zawsze, ale druga nadal
wisi nad Europą. To jedziemy, zobaczymy, co tam słychać. Bilety
mamy na maj z Buenos Aires, więc jeszcze sporo kontynentu do
przemierzenia. Wiele osób mówi, że po Ameryce Południowej Europa
jest nie do zniesienia. Że dopiero po powrocie widać jak na dłoni
różnice mentalno-kulturowe, różnice w tempie życia, wartościowaniu, poziomie konsumpcji. I że trudno się z tym
pogodzić. Ale co tam, spróbujemy.
Wszystkim
życzę podróży na ten piękny kontynent.
(w).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz