czwartek, 3 lipca 2014

Teorie: Rentowność, podaż i popyt życia

Bardziej refleksja, niż teoria.

-

Wprawdzie wizyty u lekarzy odbywałem sporadycznie, ale próbowałem ostatnio przypomnieć sobie, kiedy wyszedłem od takiego bez recepty na jakiś syntetyczny środek z apteki. Wyszło mi, że chyba nigdy. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek lekarz zalecił mi picie rumianku, akupunkturę, masaż, kręgarza, okłady, nasiadówki czy chociażby trochę ruchu.
Jeszcze niedawno mógłbym sam taką wyliczankę wyśmiać. Przecież jak się jest chorym, idzie się do lekarza. Każdy to wie. Każdy lekarz przysięga robić wszystko, żeby pacjentowi się poprawiło. Przysięga przed Hipokratesem i owiniętym wokół krzyża wężem. A więc złamałby taką przysięgę, gdyby przepisał pacjentowi coś, co by mu zaszkodziło. Każdy to wie.

Wszak lekarze czytać umieją. Zdają więc sobie sprawę z ulotek, które do wszelakich leków są dołączane. Wiedzą więc, że jakieś pozornie bezpieczne krople żołądkowe u jednego na sto milionów pacjentów spowodują silną biegunkę z ryzykiem zgonu, a u jednego na tysiąc podrażnienie błony śluzowej. Lekarz i pacjent mają to czarno na białym. Pacjent ryzykuje, bo, po pierwsze, ryzyko jest nikłe, po drugie, przepisał mu to lekarz. Lekarz wie, co robi. Każdy to wie.
Lekarz jest człowiekiem nauki. Musi opierać się na badaniach. Herbatka z mięty też może spowodować biegunkę. Ale chyba nikt nie przeprowadził nad nią badań, więc nie wiadomo, czy biegunka ta wystąpi u jednego na sto pacjentów czy jednego na milion. Dlaczego nikt nie przeprowadził badań? Mięty nie opatentujesz. Co więcej, bardzo łatwo wyhodować taką w ogródku czy nawet doniczce. Producentom leków nie opyla się więc badać jakichkolwiek naturalnych remediów na cokolwiek. Zbankrutowaliby, gdyby ludzie zamiast do lekarzy, zaczęli chodzić do swojego ogródka.

Sytuacja wydaje się nieco absurdalna. Odkąd człowiek jest człowiek, a nawet wcześniej, gdy człowiek był małpa (czy cokolwiek tam człowiek był, nie o tym temat), szukał ów homo remediów na swoje dolegliwości w naturze. Czasem się udawało, czasem nie. Szukanie takich remediów wśród tysięcy syntetycznych produktów, których nie ma w pamięci genetycznej naszego gatunku, to nowość. Na siłę przyzwyczajamy nasze organizmy do nowych syntetyków, zamiast udoskonalać to, co leczyło nas od zawsze.

Syntetyki produkują firmy, którymi rządzą prawa kapitalizmu. Firmy te muszą osiągać zysk. Jeśli okaże się, że nowy produkt nie działa, tak jak zakładano, producent notuje straty. Ponadto produkt musi się sprzedać lepiej, niż konkurencyjny produkt. Tak więc trzeba zatrudnić specjalistów, którzy powiedzą jakiejś komisji lekarskiej, że ten produkt jest lepszy od konkurencji. Domyślam się, że tych już nie obejmuje przysięga lekarska. Poza tym, podobno koncerny produkujące nowe leki czasem same prowadzą nad nimi badania. To jakby przestępca sam sądził swoją sprawę – niby najlepiej wie, czy postąpił źle. Jeśli tak, to według etyki, powinien uznać się za winnego.
Podobno etyka nie powinna pozwalać firmom farmaceutycznym sprzedawać produktów, które mogą szkodzić zdrowiu. A jednak to robią. Wystarczy przeczytać ulotkę dowolnego leku.

Od dawna mam przeświadczenie, że kapitalizm niezbyt dobrze wpływa na sztukę. Artysta podlegający prawom rynkowym to żaden artysta. Nie po to się tworzy te wszystkie odkrywcze, abstrakcyjne fanaberie, żeby musieć potem dbać o to, by dotarły do jak największego grona odbiorców, dały artyście hajs na przeżycie i na gażę promotora, który pcha te abstrakcje w media i tłumaczy im, że dzięki temu media te dotrą do wielu ludzi i w konsekwencji również na tym zarobią. Bzdura. Tym razem temat jest być może nieco bardziej ważki, bo dotyczy zdrowia – tego, jak długo pobędziemy żywi i, przede wszystkim, czy nie będzie to egzystencja pełna trucia swojego organizmu syntetycznymi toksynami, dolegliwości, bólów, depresji i walki o przetrwanie z pokracznymi nieludzkimi tworami, które na tym cierpieniu zarabiają krocie. Mazen mówi, że przemysł farmaceutyczny to drugi największy przemysł na świecie. Myślałem, że na pierwszym jest ropa. Ale nie, jest na trzecim. Na pierwszym jest wojna.

C.d. być może n.

(ano)

Dla złagodzenia klimatu, na koniec kilka fot z naszej ostatniej przechadzki z Johnem i Marzeną.


zmiana perspektywy

eksperymenty z analogowym filtrem (czyt. nowymi okularami Weronki)



3 komentarze:

  1. Dziekuje za ciekawy artykul.Serdecznie pozdrawiam z Vilcabamby.Zofia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również pozdrawiamy. Rozważamy powrót do Vilcabamby pod koniec roku, więc być może do zobaczenia.
      (ano)

      Usuń
  2. Dziekuje za ciekawy artykul.Serdecznie pozdrawiam z Vilcabamby.Zofia

    OdpowiedzUsuń