Bardziej refleksja, niż teoria.
-
Wprawdzie
wizyty u lekarzy odbywałem sporadycznie, ale próbowałem ostatnio
przypomnieć sobie, kiedy wyszedłem od takiego bez recepty na jakiś
syntetyczny środek z apteki. Wyszło mi, że chyba nigdy. Nie
przypominam sobie, żeby kiedykolwiek lekarz zalecił mi picie
rumianku, akupunkturę, masaż, kręgarza, okłady, nasiadówki czy
chociażby trochę ruchu.
Jeszcze
niedawno mógłbym sam taką wyliczankę wyśmiać. Przecież jak się
jest chorym, idzie się do lekarza. Każdy to wie. Każdy lekarz
przysięga robić wszystko, żeby pacjentowi się poprawiło.
Przysięga przed Hipokratesem i owiniętym wokół krzyża wężem. A
więc złamałby taką przysięgę, gdyby przepisał pacjentowi coś,
co by mu zaszkodziło. Każdy to wie.
Wszak
lekarze czytać umieją. Zdają więc sobie sprawę z ulotek, które
do wszelakich leków są dołączane. Wiedzą więc, że jakieś
pozornie bezpieczne krople żołądkowe u jednego na sto milionów
pacjentów spowodują silną biegunkę z ryzykiem zgonu, a u jednego
na tysiąc podrażnienie błony śluzowej. Lekarz i pacjent mają to
czarno na białym. Pacjent ryzykuje, bo, po pierwsze, ryzyko jest
nikłe, po drugie, przepisał mu to lekarz. Lekarz wie, co robi.
Każdy to wie.
Lekarz
jest człowiekiem nauki. Musi opierać się na badaniach. Herbatka z
mięty też może spowodować biegunkę. Ale chyba nikt nie
przeprowadził nad nią badań, więc nie wiadomo, czy biegunka ta
wystąpi u jednego na sto pacjentów czy jednego na milion. Dlaczego
nikt nie przeprowadził badań? Mięty nie opatentujesz. Co więcej,
bardzo łatwo wyhodować taką w ogródku czy nawet doniczce.
Producentom leków nie opyla się więc badać jakichkolwiek
naturalnych remediów na cokolwiek. Zbankrutowaliby, gdyby ludzie
zamiast do lekarzy, zaczęli chodzić do swojego ogródka.
Sytuacja
wydaje się nieco absurdalna. Odkąd człowiek jest człowiek, a
nawet wcześniej, gdy człowiek był małpa (czy cokolwiek tam
człowiek był, nie o tym temat), szukał ów homo
remediów na swoje dolegliwości w naturze. Czasem się udawało,
czasem nie. Szukanie takich remediów wśród tysięcy syntetycznych
produktów, których nie ma w pamięci genetycznej naszego gatunku,
to nowość. Na siłę przyzwyczajamy nasze organizmy do nowych
syntetyków, zamiast udoskonalać to, co leczyło nas od zawsze.
Syntetyki
produkują firmy, którymi rządzą prawa kapitalizmu. Firmy te muszą
osiągać zysk. Jeśli okaże się, że nowy produkt nie działa, tak
jak zakładano, producent notuje straty. Ponadto produkt musi się
sprzedać lepiej, niż konkurencyjny produkt. Tak więc trzeba
zatrudnić specjalistów, którzy powiedzą jakiejś komisji
lekarskiej, że ten produkt jest lepszy od konkurencji. Domyślam
się, że tych już nie obejmuje przysięga lekarska. Poza tym,
podobno koncerny produkujące nowe leki czasem same prowadzą nad
nimi badania. To jakby przestępca sam sądził swoją sprawę –
niby najlepiej wie, czy postąpił źle. Jeśli tak, to według
etyki, powinien uznać się za winnego.
Podobno
etyka nie powinna pozwalać firmom farmaceutycznym sprzedawać
produktów, które mogą szkodzić zdrowiu. A jednak to robią.
Wystarczy przeczytać ulotkę dowolnego leku.
Od
dawna mam przeświadczenie, że kapitalizm niezbyt dobrze wpływa na
sztukę. Artysta podlegający prawom rynkowym to żaden artysta. Nie
po to się tworzy te wszystkie odkrywcze, abstrakcyjne fanaberie,
żeby musieć potem dbać o to, by dotarły do jak największego
grona odbiorców, dały artyście hajs na przeżycie i na gażę
promotora, który pcha te abstrakcje w media i tłumaczy im, że
dzięki temu media te dotrą do wielu ludzi i w konsekwencji również
na tym zarobią. Bzdura. Tym razem temat jest być może nieco
bardziej ważki, bo dotyczy zdrowia – tego, jak długo pobędziemy
żywi i, przede wszystkim, czy nie będzie to egzystencja pełna
trucia swojego organizmu syntetycznymi toksynami, dolegliwości,
bólów, depresji i walki o przetrwanie z pokracznymi nieludzkimi
tworami, które na tym cierpieniu zarabiają krocie. Mazen mówi, że
przemysł farmaceutyczny to drugi największy przemysł na świecie.
Myślałem, że na pierwszym jest ropa. Ale nie, jest na trzecim. Na
pierwszym jest wojna.
C.d.
być może n.
(ano)
Dla złagodzenia klimatu, na koniec kilka fot z naszej ostatniej przechadzki z Johnem i Marzeną.
zmiana perspektywy |
eksperymenty z analogowym filtrem (czyt. nowymi okularami Weronki) |
Dziekuje za ciekawy artykul.Serdecznie pozdrawiam z Vilcabamby.Zofia
OdpowiedzUsuńRównież pozdrawiamy. Rozważamy powrót do Vilcabamby pod koniec roku, więc być może do zobaczenia.
Usuń(ano)
Dziekuje za ciekawy artykul.Serdecznie pozdrawiam z Vilcabamby.Zofia
OdpowiedzUsuń