Nasza codzienność w Vilcabambie jest niezwykle spokojna. Nadal lubimy długo spać, ale zawsze budzimy się
przed dziesiątą, żeby zdążyć na śniadanie. Na śniadanie jemy
sałatki owocowe, granolę z jogurtem i kanapki z dżemem.
Nauczyliśmy się tu jeść obfite śniadania, jeść spokojnie i
powoli, rozsmakowując się w nich – jest to zdrowe, daje dużo
energii, i potem organizm nie potrzebuje już wielkich posiłków,
których nie zdąży strawić do nocy.
Potem
Ano ma zwykle jakąś pracę online, zarabia anioł na nasze przyszłe
podróże; ja nadal uczę się hiszpańskiego, coraz bardziej
efektywnie. Ostatnio czytam baśnie po hiszpańsku, przez co poznaję
wiele uroczych i zarazem nieprzydatnych słów i sformułowań, jak
np. abuelita tiene un vestido de una seda tan tupida, que cruje
cuando anda, tj. w wolnym tłumaczeniu: babunia ma sukienkę z
jedwabiu tak gęstego, że trzeszczy, gdy się porusza.
To więcej frajdy niż uczyć się z podręczników, czy tylko z pełnych kolokwializmów i uproszczeń rozmów. No i składnia jest super poprawna.
To więcej frajdy niż uczyć się z podręczników, czy tylko z pełnych kolokwializmów i uproszczeń rozmów. No i składnia jest super poprawna.
Sporo
też czytamy.. nie tylko Huxleya:)
Jak
jest ładna pogoda, można popływać w basenie i się poopalać.
Albo pobujać się na hamaku w cieniu, co kto woli. Ano zwykle woli
hamak i przez to nadal tu i tam jest blady jak mleko, mimo że
mieszka na równiku. Ja lubię uczcić słońce od czasu do czasu.
O
czwartej mamy jogę, dwa razy w tygodniu na hamakach, w pozostałe
dni.. chciałabym powiedzieć klasyczną, ale nie jest ona klasyczna.
Południowoamerykańska odmiana jogi bywa trochę zbliżona
do aerobiku. Nie wykonuje się wielu super asan, od tysięcy lat
przynoszących wymierne korzyści dla ciała, za to dużo jakichś
kombinowanych sekwencji, w których jedna pozycja dość szybko
przechodzi w kolejną, w związku z czym człowiek nie ma czasu
ugruntować się w jednej asanie, ustawić prawidłowo ciała, poczuć
pracy poszczególnych grup mięśni. Stąd w końcu mam motywację,
by ćwiczyć samodzielnie. Strasznie fajnie jest ćwiczyć samemu,
gdy ma się już pewną wiedzę na temat jogi i na temat własnego
ciała. Wiesz dokładnie, w jaki sposób wykonywać poszczególne
asany, by przynosiły optymalne korzyści, oraz co się z czym je,
czyli jak konstruować sekwencje asan; wiesz, czego twoje ciało
najbardziej potrzebuje, gdzie jest bardzo sprawne, a gdzie najsłabsze
i potrzebuje wzmocnienia. I umiesz mu to dawać.
Potem
ja sprzątam bar, a Ano przygotowuje jedzenie. Pięknie rozwinął tu
swój zmysł kulinarny. Jest mistrzem pizzy, lazanii, i innych dań
makaronowych. Tutejsza kuchnia ma niebagatelne plusy – jest duża,
dobrze zaopatrzona, i w zasadzie wszystko jest przygotowane
bezpośrednio do użycia – warzywa pokrojone, makaron i ryż
ugotowane, sosy przygotowane, ciasto ugniecione, itp. Zatem sztuką
jest tu tylko odpowiednia
kompozycja składników na danie i wrzucenie ich do garnka, pieca
bądź na patelnię. Jednak jest też jeden duży minus – kuchnia
jest pełna rozwrzeszczanych kucharek. I to absolutnie zawsze. Są
wszędzie, ciągle plotkują, zaśmiewają się, i patrzą ci na
ręce, gdy coś przygotowujesz. Patrzą sceptycznie, mówiąc
oględnie. Ja czuje się tam na tyle nieswojo, że się poddałam i
większość jedzenia przygotowuje Bartek, który w większym stopniu
ma na to wyjebane.
O
siódmej otwieramy bar. Przez kilka pierwszych tygodni uwielbialiśmy
tę pracę, poznawaliśmy dużo mega ciekawych osób, i było
naprawdę interesująco. Niestety, człowiek to zwierzę nużące
się. Wszystko może się przejeść. Ostatnio na horyzoncie z rzadka
pojawiają się sympatyczne osoby, z którymi coś zaiskrzy i od
pierwszego zdania ma się ochotę spędzić całą noc na rozmowie...
Częściej przy barze zasiadają znudzone pary bądź większe grupy
ludzkie w różnym wieku (od nastolatków do emerytów; wszyscy
potrafią być nudziarzami), i oczekują, że będziemy ich zabawiać
konwersacją, entuzjastycznie opowiadać o sobie, oraz z szeroko
otwartymi oczyma wysłuchiwać ich historii. Generalnie bardzo lubię
ludzi, ale ile można? Na szczęście ostatnio przez hosterię
przewija się niewielu turystów, więc udaje się zaoszczędzić
trochę cierpliwości, świeżych opowieści i zainteresowania innymi
na przyszłość. W końcu kto wie, kogo jeszcze poznamy.
(w)
Nieve, czyli snieg. Żarłoczna labradorka. Krąży opowieść, że udało jej się kiedyś zakraść do kuchni i zjeść na raz 20 porcji kurczaka |
Amy, siostra Nieve. Dziewczyny stanowią miejscową reprezentację yin i yang |
Panchita |
! Skaczący pająk! Ten jest maleńki,ale można rozpoznać wizualne cechy charakterystyczne. |
Tutejsza flora, ochrzczona przez Mazena UFO flowers. Płatki tych kwiatków są pono halucynogenne; można je palić w lufce. |
Oto osioł, który często pasie się na cmentarzu |
Prawie wszyscy jeżdżą tu datsunami. W tle Mandango, magiczna góra Vilcabamby. To nad nią często można zaobserwować UFO. |
Tęcza vilcabambska. Takie widoki co najmniej raz na tydzień |
Cudowne widoki!!!
OdpowiedzUsuń