Wieloletni
aktywizm antyrządowy Johna w końcu zrobił z niego ex-pata,
czyli po USA-ńsku emigranta. Zaczęło się jeszcze na studiach
od krytyki amerykańskiej interwencji w Wietnamie, później było
jeszcze kilka akcji, w tym „kontrolowane wyburzenie” WTC i wybuch
w Pentagonie, oraz blokada Wall Street. John dużo pisał o
prowokacjach rządu, które miały zabełtać w głowach obywateli,
zastraszyć ich i w końcu uzyskać pozwolenie na to czy tamto, co
wiązało się zwykle z ograniczeniem wolności i swobód obywateli,
oraz inwazją na ten czy tamten roponośny kraj. Podobno jeden z
tekstów internetowych Johna zacytował sam Obama jako przykład
wywrotowej działalności obywateli USA przeciw własnej ojczyźnie.
Trudno
powiedzieć, czy John został z USA zręcznie wypędzony, czy też
uciekł, bo miał paranoję, że jest prześladowany. Twierdzi, że
służby „zabiły” dwa jego komputery. Co do jednego jest pewien.
Oddał go do specjalisty, który powiedział, że nic nie może
poradzić, bo gdy jedna z części komputera nagrzewa się podczas
włączania, wszystko się wyłącza. Co do drugiego komputera ma
podejrzenia, że to robota służb rządowych, ale przyznaje, że raz
mu też spadł. W każdym razie na razie pisze ręcznie, ale ze
swojej skromnej emerytury przymierza się do kupna komputera. Obawia
się, że służby znów mogą mu go zniszczyć, ale ma też
nadzieję, że na razie dadzą mu spokój, jeśli nie będzie
publikował wywrotowych treści bezpośrednio z niego, tylko zlecał
to komuś lub korzystał z komputerów w kafejkach internetowych.
A
propos kafejek, John ma również podejrzenia, że służby USA
potrafią zablokować dowolny komputer, z którego korzysta, jeśli
tylko podłączony jest do internetu i ma kamerkę. W jaki sposób?
Podobno mają potężne oprogramowanie do wykrywania rysów twarzy
„wrogów publicznych” poprzez kamerki internetowe. Pewnego dnia
poszedł do kafejki, usiadł do komputera i ten się zawiesił.
Zawołał administratora. Ten siadł i wszystko grało. John usiadł
znowu... I znowu nie działało. Wkurzył się i poszedł do drugiej
kafejki. Tym razem, zanim usiadł, odwrócił kamerkę i wszystko
grało.
Jest
jeszcze kwestia pluskwy do namierzania, którą agenci podczepili do
podwozia jego wozu w USA oraz skradzionego paszportu, którego mieli
dokonać agenci w cywilu na lotnisku. Ale o tym innym razem.
Dwa
tygodnie temu John wyprowadził się i nie jest już naszym sąsiadem.
Mieszka teraz w Vilcabambie, blisko centrum wsi. Od tej pory go nie
widzieliśmy. Dziś w nocy ruszamy nad ocean, więc próbuję się
wprosić w odwiedziny z butelką likieru z marakui i ananasa, który
wytwarza mieszkający nieopodal Niemiec Hans (o tym ananasie też
jeszcze będzie pisane). Jednak John znów ma wyłączony telefon.
Cóż, jeśli nie dziś to za tydzień lub dwa.
(ano)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz