Kaktus
Magiczny
kaktus ma wiele imion: wachuma, aguacolla, huachuma, hahuacollay, san
pedro. San pedro to obecnie najbardziej rozpowszechniona nazwa i
chyba jedyna nazwa nowożytna, z czasów chrześcijańskich.
Pochodzi, naturalnie, od świętego Piotra, jako tego, który dzierży
klucze do niebios. Analogia jest prosta – otwierający drzwi
percepcji kaktus pozwala na osiągnięcie nieba na ziemi.
san
pedro od 3 000 lat jest wykorzystywany w celach religijnych,
magicznych i uzdrowicielskich w społecznościach żyjących w
Andach. Prawdopodobnie jest to najdłuższa nieprzerwana tradycja
wykorzystywania leczniczej rośliny w południowej Ameryce. Wśród
archeologicznych znalezisk sprzed 1500 r. p. n. e. odnaleziono
malowidła kaktusa wachuma, ukazywanego najczęściej w towarzystwie
jaguara i kolibra; później także obok kosmicznej spirali,
obrazującej wir natury odkrywany dzięki świętej roślinie.
Słyszałam też o znaleziskach wskazujących na zażywanie kaktusa
aguacolla 10 000 lat temu w Świętej Dolinie Inków, między
Cuzco a Machu Picchu. Planujemy zweryfikować to za kilka miesięcy.
Poza
szeroko znaną meskaliną kaktus zawiera wiele innych alkaloidów o
działaniu psychoaktywnym i leczniczym (w tym naturalne antybiotyki),
których synergiczne działanie daje spektakularny efekt.
San
pedro i ayahuasca to rośliny o niebywale holistycznym oddziaływaniu.
W pewnym sensie obie aktywują szósty, telepatyczny zmysł,
przenoszący nas niejako wzdłuż czasu i przestrzeni, do odległego,
wydaje się, że odwiecznego, wymiaru. Odbudowują pierwotną więź
z matką ziemią i zarazem z własnym wnętrzem.
W
Ameryce Południowej mówi się, że ayahuasca jest matką wszelkiego
stworzenia, zaś san pedro jego dziadkiem. Matka zwykle bywa ciepła
i kochająca, ale czasem potrafi też pogrozić palcem. Tymczasem
dziadek san pedro jest zwykle łagodny i łaskawy. Obdarowuje
prezentami.
Obie
rośliny są tu traktowane z ogromnym szacunkiem, uważa się je za
potężnych nauczycieli, katalizatory nadprzyrodzonych sił, które
aktywują wewnętrzny proces leczenia i zarazem ekstatyczne wizje,
magiczną podróż do wymiaru gdzieś poza czasem i przestrzenią.
Szaman
Tradycyjnie
san pedro i ayahuaskę przyjmuje się pod opieką szamana. Są dwie
drogi, by zostać szamanem: można uczyć się od innych szamanów
(nadal są rodziny, w których fach szamański przekazywany jest z
pokolenia na pokolenie) lub – sposób o wiele bardziej ceniony –
uczyć się bezpośrednio od rośliny, która krok po kroku
wtajemnicza wybrańców w swe sekrety. Superświadomy duch rośliny
prowadzi tych, którzy podjęli praktykę, poddaje ich szamańskim
testom i wyzwaniom, związanym m. in. z ich szczerymi intencjami i
pokorą.
Felicia
i Los Encantos
Naszą
ceremonię odbyliśmy z szamanką Felicią, Austriaczką, która od
20 lat mieszka w Ekwadorze; tyle też czasu pracuje z kaktusem. To
wachuma nauczył ją wszystkiego. Mówią, że jest jednym z
najpotężniejszych szamanów w szeroko pojętej
ekwadorsko-peruwiańskiej okolicy.
Swoją
posiadłość Felicia nazwała Los Encantos, co oznacza „uroki”.
Mieszka tam z dwudziestokilkuletnią purpurową arą imieniem Pepe,
czterema psami, kotem, dwoma końmi i kurami. Tuż obok pomalowanego
na niebiesko domu z szeroką werandą stoi kapliczka Pachamamy –
matki ziemi. Wewnątrz znajduje się masywny posąg obfitej kobiety o
dużych piersiach, wyrazistych oczach i ustach, i głowie przybranej
koroną z węża. Nocą na jej policzku kręcił się ogromny pająk.
Tuż przed posągiem stoi niewielki ścięty san pedrito. I wazony z
kwiatami.
W
centrum podwórka rośnie piękny, ogromny kaktus. Na jednej z jego
niższych odnóg leży biały kryształ.
Tuż
przed werandą, pod wysokim iglakiem jest miejsce na ognisko. Widać,
że często się z niego korzysta. To tam odbywają się ceremonie.
Na
swojej stronie internetowej Felicia pisze, że Ziemia jest żywym,
głęboko samoświadomym istnieniem. Pachamama to matka wszystkich
stworzeń z królestw roślin, zwierząt i ludzi. My jesteśmy jej
częścią, a ona jest częścią nas. Duchowo – wszyscy jesteśmy
jednością; wszyscy wywodzimy się z jej łona; wszyscy do niego
powrócimy, gdy umrzemy.
Ceremonia
matki ziemi umożliwia otwarcie się na wewnętrzny proces
samoleczenia ciała i duszy. Dzieje się to zarówno na poziomie
emocjonalnym, jak fizycznym. Sercem ceremonii jest przypomnienie
sobie, skąd tak naprawdę się wzięliśmy; co jest początkiem, co
jest istotą życia. Jak mówi Felicia, ceremonia z udziałem san
pedro to powrót do naszego wspólnego, prawdziwego domu.
Ceremonia
z kaktusem san pedro
Spotkaliśmy
się na werandzie domu Felicii około dwudziestej pierwszej. Ja i
Bartek byliśmy tam w sumie nieco wcześniej, bo nie mogliśmy się
już doczekać. Byliśmy po prostu kosmicznie podekscytowani. Tym
bardziej, że przygotowywaliśmy się do ceremonii od tygodnia –
jedliśmy głównie warzywa i owoce, nie piliśmy alkoholu ani
słodkich napojów, nie paliliśmy. W dniu ceremonii prawie nic nie
jedliśmy (tylko owocowe śniadanie) i w zasadzie nic nie robiliśmy
– bujaliśmy się w hamakach i obserwowaliśmy faunę i florę –
dokładnie to, co jest zalecane przez zażyciem świętej rośliny.
Oprócz
nas w ceremonii uczestniczyła Shir z Izraela, która podróżuje,
zgłębiając tajemnice wszelkich leczniczych roślin, i od dłuższego
czasu próbuje pracować z san pedro; to było jej mniej więcej
setne doświadczenie z tą rośliną; oraz John z USA. John dotarł
do Los Encantos razem ze swoją dziewczyną, jednak była tak
roztrzęsiona, zapłakana i spanikowana, że po krótkiej rozmowie z
Felicią zdecydowała się na powrót taksówką do hotelu. Została
nas więc szóstka – Bartek, ja, Shir, John, Felicia i jej asystent
Pedro.
Wkrótce
potem rozpoczęliśmy ceremonię. Usiedliśmy na kocach wokół
tlącego się ogniska. Felicia w kilku słowach opowiedziała, jak
wygląda struktura ceremonii. Potem odmówiła swoistą inkantację
do kaktusa, do żywiołów i do duchów, oraz przywołała intencje,
w jakich odbywa się ceremonia.
Kolejne
etapy ceremonii to tzw. narzędzia transportacji, mające ułatwić
nam podróż. Każdy z nas z osobna został odymiony dymem z ogniska,
następnie otrzymaliśmy błogosławieństwo – Felicia
„odźwięczyła” nas za pomocą grzechotki kołaczącej na
wysokości naszej głowy, klatki piersiowej i stóp. Znów usiedliśmy
w kręgu wokół ogniska; Felicia wzięła w dłonie bębenek oprawny
w futro ocelota, dzięki czemu uzyskiwany zeń dźwięk był
przyjemnie wytłumiony i aksamitnie miękki. Uderzała w bębenek,
śpiewając starą pieśń. Następnie bębenek odbył podróż wokół
ogniska, każdy z nas grał na nim przez chwilę. A potem kolejno
wypiliśmy po filiżance wywaru z kaktusa, niektórzy zagryzając
plasterkiem cytryny, ponieważ smak wywaru stanowi duże wyzwanie dla
kubków smakowych.
Roślina
zaczyna działać w organizmie po około godzinie od zażycia, zaś
efekty utrzymują się przez blisko 10 godzin. Wymiotowaliśmy
wszyscy oprócz Bartka, co nie jest ani dobre ani złe.
Wizje
zaczęły się chyba w momencie, gdy Felicia śpiewała kolejną
pieśń – introdukcję do podróży w głąb siebie i wszechświata.
Była transowa i fascynująca – tempo raz zwalniało, raz
przyspieszało, aż było niemożliwie szybkie, potem nagle
zatrzymywała się... i dalej śpiewała, akcentując mocno niektóre
głoski, m. in. „s”, i „k”, oraz tańczyła przed kaktusem,
wysoko unosząc kolana, w dłoniach dzierżąc futrzany bębenek.
Szczegółową
opowieść o wizjach i doznaniach zachowam dla siebie (ewentualnie
dla przyjaciół, pozdro600!), ponieważ to bardzo intymne przeżycie.
Poza tym, ubranie w adekwatne słowa otwartej percepcji jest
niemożliwością. Aldous Huxley z dużą intuicją określił
docelowy punkt podróży z san pedro Starym Światem umysłu, wizje
zaś – fauną antypodów umysłu. Jak pisał w „Drzwiach
percepcji”, taka podróż to bezczasowa iluminacja, która
odpowiada na tkwiącą w każdym człowieku immanentną potrzebę
autotranscendencji i wykroczenia poza krępującą jaźń.
Dzięki
kaktusowi jest się wyrwanym z kolein normalnej percepcji, na kilka
bezczasowych godzin uzyskuje się widzenie świata wewnętrznego i
zewnętrznego nie takie, jakim dysponuje zwierzę opętane
przetrwaniem lub człowiek opętany słowami i pojęciami; można
ujrzeć je takimi, jakimi postrzega je, w całej bezpośredniości i
nieuwarunkowaniu, wolny umysł. W tej dalekiej podróży, odbywanej
przez większość czasu z zamkniętymi oczami, postrzega się żyjące
wzory, tak charakterystyczne dla świata wizyjnego, niekończące się
narodziny i rozprzestrzenianie się kształtów przechodzących w
obiekty i rzeczy, które zawsze przemieniają się w inne rzeczy.
Doświadczenie
z san pedro to bardzo osobista wewnętrzna podróż ku odkryciu
siebie i wszechświata. Prowadzi daleko w głąb podświadomości,
która otwiera się przed nami jak kwiat. Pozwala na ponowny dostęp
do tych zakamarków percepcji, które na co dzień są głęboko
ukryte przed racjonalnym, a tym samym mocno ograniczającym umysłem.
Ceremonia rozbudza percepcję i otwiera świętą przestrzeń obecną
w każdym żywym stworzeniu. Doświadczamy głębin siebie, które –
jak się okazuje – zarazem są głębinami wszelkiego żywego
stworzenia, pradawną świadomością ziemi. Dzięki san pedro
jesteśmy w stanie poczuć, że ziemia, niebo, rośliny, zwierzęta i
ludzie to wielka jednia; wszystko to współistnieje w doskonałej
harmonii, w wiecznym ruchu, wiecznym życiu i umieraniu, drganiu i
falowaniu. Jest to jedyne w swoim rodzaju, wyjątkowo intensywne
uczucie bezgranicznej miłości.
Bardzo
serio chciałabym, żeby każdy człowiek miał szansę tego
doświadczyć.
(w)
Winszuję!!! i ciekaw jestem bardzo co żeście tam w sobie znaleźli. Zastanawiam się tylko, czy nie można się tu obejść bez rytuału?
OdpowiedzUsuńDziękujemy. W przypadku san pedro można się obejść bez szamana, choć nie jest to wskazane za pierwszym razem, raczej gdy się już trochę oswoi z tym innym wymiarem. Moc nektaru zależy od szeregu czynników, samemu łatwo z czymś przesadzić, i wtedy nie jest już tak przyjemnie. No i może to potrwać dużo dłużej. Nasz sąsiad John po samodzielnie przyrządzonym wywarze z kaktusa, fruwał przez dwie doby, i raczej nie chce tego powtarzać.W kazdym razie, kaktusy rosną tu dziko, a internet jest pełen przepisów na wywar. (w)
Usuńno ale bębenek, szaman, babka, praojciec? mam na myśli ten obrządek ocierający się o kult. czemu Twoim zdaniem to może służyć?
OdpowiedzUsuńChcieliśmy się oddać w ręce eksperta. W tym wypadku ekspert od prawie 20 lat "pracuje" z kaktusem. Dla Felicii jest to ewidentnie kult i animizm pełną gębą. Przy tym wszystkim nie oczekuje ona od uczestników żadnych modłów, ani tańców, choć poprosiła, abyśmy przynieśli kwiaty i wino dla Pachamamy, oraz uderzyli kilka razy w bęben. Jesteśmy tolerancyjni w kwestii religii, więc uszanowaliśmy tubylcze zwyczaje :)
OdpowiedzUsuń(ano)
kumam i czekam na relacje z następnych przygód
OdpowiedzUsuń