poniedziałek, 7 lipca 2014

Odwiedziny u pradziadka i pramamy

Kaktus
Magiczny kaktus ma wiele imion: wachuma, aguacolla, huachuma, hahuacollay, san pedro. San pedro to obecnie najbardziej rozpowszechniona nazwa i chyba jedyna nazwa nowożytna, z czasów chrześcijańskich. Pochodzi, naturalnie, od świętego Piotra, jako tego, który dzierży klucze do niebios. Analogia jest prosta – otwierający drzwi percepcji kaktus pozwala na osiągnięcie nieba na ziemi.
san pedro od 3 000 lat jest wykorzystywany w celach religijnych, magicznych i uzdrowicielskich w społecznościach żyjących w Andach. Prawdopodobnie jest to najdłuższa nieprzerwana tradycja wykorzystywania leczniczej rośliny w południowej Ameryce. Wśród archeologicznych znalezisk sprzed 1500 r. p. n. e. odnaleziono malowidła kaktusa wachuma, ukazywanego najczęściej w towarzystwie jaguara i kolibra; później także obok kosmicznej spirali, obrazującej wir natury odkrywany dzięki świętej roślinie. Słyszałam też o znaleziskach wskazujących na zażywanie kaktusa aguacolla 10 000 lat temu w Świętej Dolinie Inków, między Cuzco a Machu Picchu. Planujemy zweryfikować to za kilka miesięcy.

Poza szeroko znaną meskaliną kaktus zawiera wiele innych alkaloidów o działaniu psychoaktywnym i leczniczym (w tym naturalne antybiotyki), których synergiczne działanie daje spektakularny efekt.
San pedro i ayahuasca to rośliny o niebywale holistycznym oddziaływaniu. W pewnym sensie obie aktywują szósty, telepatyczny zmysł, przenoszący nas niejako wzdłuż czasu i przestrzeni, do odległego, wydaje się, że odwiecznego, wymiaru. Odbudowują pierwotną więź z matką ziemią i zarazem z własnym wnętrzem.

W Ameryce Południowej mówi się, że ayahuasca jest matką wszelkiego stworzenia, zaś san pedro jego dziadkiem. Matka zwykle bywa ciepła i kochająca, ale czasem potrafi też pogrozić palcem. Tymczasem dziadek san pedro jest zwykle łagodny i łaskawy. Obdarowuje prezentami.
Obie rośliny są tu traktowane z ogromnym szacunkiem, uważa się je za potężnych nauczycieli, katalizatory nadprzyrodzonych sił, które aktywują wewnętrzny proces leczenia i zarazem ekstatyczne wizje, magiczną podróż do wymiaru gdzieś poza czasem i przestrzenią.

Szaman
Tradycyjnie san pedro i ayahuaskę przyjmuje się pod opieką szamana. Są dwie drogi, by zostać szamanem: można uczyć się od innych szamanów (nadal są rodziny, w których fach szamański przekazywany jest z pokolenia na pokolenie) lub – sposób o wiele bardziej ceniony – uczyć się bezpośrednio od rośliny, która krok po kroku wtajemnicza wybrańców w swe sekrety. Superświadomy duch rośliny prowadzi tych, którzy podjęli praktykę, poddaje ich szamańskim testom i wyzwaniom, związanym m. in. z ich szczerymi intencjami i pokorą.

Felicia i Los Encantos
Naszą ceremonię odbyliśmy z szamanką Felicią, Austriaczką, która od 20 lat mieszka w Ekwadorze; tyle też czasu pracuje z kaktusem. To wachuma nauczył ją wszystkiego. Mówią, że jest jednym z najpotężniejszych szamanów w szeroko pojętej ekwadorsko-peruwiańskiej okolicy.
Swoją posiadłość Felicia nazwała Los Encantos, co oznacza „uroki”. Mieszka tam z dwudziestokilkuletnią purpurową arą imieniem Pepe, czterema psami, kotem, dwoma końmi i kurami. Tuż obok pomalowanego na niebiesko domu z szeroką werandą stoi kapliczka Pachamamy – matki ziemi. Wewnątrz znajduje się masywny posąg obfitej kobiety o dużych piersiach, wyrazistych oczach i ustach, i głowie przybranej koroną z węża. Nocą na jej policzku kręcił się ogromny pająk. Tuż przed posągiem stoi niewielki ścięty san pedrito. I wazony z kwiatami.
W centrum podwórka rośnie piękny, ogromny kaktus. Na jednej z jego niższych odnóg leży biały kryształ.
Tuż przed werandą, pod wysokim iglakiem jest miejsce na ognisko. Widać, że często się z niego korzysta. To tam odbywają się ceremonie.

Na swojej stronie internetowej Felicia pisze, że Ziemia jest żywym, głęboko samoświadomym istnieniem. Pachamama to matka wszystkich stworzeń z królestw roślin, zwierząt i ludzi. My jesteśmy jej częścią, a ona jest częścią nas. Duchowo – wszyscy jesteśmy jednością; wszyscy wywodzimy się z jej łona; wszyscy do niego powrócimy, gdy umrzemy.
Ceremonia matki ziemi umożliwia otwarcie się na wewnętrzny proces samoleczenia ciała i duszy. Dzieje się to zarówno na poziomie emocjonalnym, jak fizycznym. Sercem ceremonii jest przypomnienie sobie, skąd tak naprawdę się wzięliśmy; co jest początkiem, co jest istotą życia. Jak mówi Felicia, ceremonia z udziałem san pedro to powrót do naszego wspólnego, prawdziwego domu.

Ceremonia z kaktusem san pedro
Spotkaliśmy się na werandzie domu Felicii około dwudziestej pierwszej. Ja i Bartek byliśmy tam w sumie nieco wcześniej, bo nie mogliśmy się już doczekać. Byliśmy po prostu kosmicznie podekscytowani. Tym bardziej, że przygotowywaliśmy się do ceremonii od tygodnia – jedliśmy głównie warzywa i owoce, nie piliśmy alkoholu ani słodkich napojów, nie paliliśmy. W dniu ceremonii prawie nic nie jedliśmy (tylko owocowe śniadanie) i w zasadzie nic nie robiliśmy – bujaliśmy się w hamakach i obserwowaliśmy faunę i florę – dokładnie to, co jest zalecane przez zażyciem świętej rośliny.
Oprócz nas w ceremonii uczestniczyła Shir z Izraela, która podróżuje, zgłębiając tajemnice wszelkich leczniczych roślin, i od dłuższego czasu próbuje pracować z san pedro; to było jej mniej więcej setne doświadczenie z tą rośliną; oraz John z USA. John dotarł do Los Encantos razem ze swoją dziewczyną, jednak była tak roztrzęsiona, zapłakana i spanikowana, że po krótkiej rozmowie z Felicią zdecydowała się na powrót taksówką do hotelu. Została nas więc szóstka – Bartek, ja, Shir, John, Felicia i jej asystent Pedro.
Wkrótce potem rozpoczęliśmy ceremonię. Usiedliśmy na kocach wokół tlącego się ogniska. Felicia w kilku słowach opowiedziała, jak wygląda struktura ceremonii. Potem odmówiła swoistą inkantację do kaktusa, do żywiołów i do duchów, oraz przywołała intencje, w jakich odbywa się ceremonia.
Kolejne etapy ceremonii to tzw. narzędzia transportacji, mające ułatwić nam podróż. Każdy z nas z osobna został odymiony dymem z ogniska, następnie otrzymaliśmy błogosławieństwo – Felicia „odźwięczyła” nas za pomocą grzechotki kołaczącej na wysokości naszej głowy, klatki piersiowej i stóp. Znów usiedliśmy w kręgu wokół ogniska; Felicia wzięła w dłonie bębenek oprawny w futro ocelota, dzięki czemu uzyskiwany zeń dźwięk był przyjemnie wytłumiony i aksamitnie miękki. Uderzała w bębenek, śpiewając starą pieśń. Następnie bębenek odbył podróż wokół ogniska, każdy z nas grał na nim przez chwilę. A potem kolejno wypiliśmy po filiżance wywaru z kaktusa, niektórzy zagryzając plasterkiem cytryny, ponieważ smak wywaru stanowi duże wyzwanie dla kubków smakowych.
Roślina zaczyna działać w organizmie po około godzinie od zażycia, zaś efekty utrzymują się przez blisko 10 godzin. Wymiotowaliśmy wszyscy oprócz Bartka, co nie jest ani dobre ani złe.
Wizje zaczęły się chyba w momencie, gdy Felicia śpiewała kolejną pieśń – introdukcję do podróży w głąb siebie i wszechświata. Była transowa i fascynująca – tempo raz zwalniało, raz przyspieszało, aż było niemożliwie szybkie, potem nagle zatrzymywała się... i dalej śpiewała, akcentując mocno niektóre głoski, m. in. „s”, i „k”, oraz tańczyła przed kaktusem, wysoko unosząc kolana, w dłoniach dzierżąc futrzany bębenek.

Szczegółową opowieść o wizjach i doznaniach zachowam dla siebie (ewentualnie dla przyjaciół, pozdro600!), ponieważ to bardzo intymne przeżycie. Poza tym, ubranie w adekwatne słowa otwartej percepcji jest niemożliwością. Aldous Huxley z dużą intuicją określił docelowy punkt podróży z san pedro Starym Światem umysłu, wizje zaś – fauną antypodów umysłu. Jak pisał w „Drzwiach percepcji”, taka podróż to bezczasowa iluminacja, która odpowiada na tkwiącą w każdym człowieku immanentną potrzebę autotranscendencji i wykroczenia poza krępującą jaźń.
Dzięki kaktusowi jest się wyrwanym z kolein normalnej percepcji, na kilka bezczasowych godzin uzyskuje się widzenie świata wewnętrznego i zewnętrznego nie takie, jakim dysponuje zwierzę opętane przetrwaniem lub człowiek opętany słowami i pojęciami; można ujrzeć je takimi, jakimi postrzega je, w całej bezpośredniości i nieuwarunkowaniu, wolny umysł. W tej dalekiej podróży, odbywanej przez większość czasu z zamkniętymi oczami, postrzega się żyjące wzory, tak charakterystyczne dla świata wizyjnego, niekończące się narodziny i rozprzestrzenianie się kształtów przechodzących w obiekty i rzeczy, które zawsze przemieniają się w inne rzeczy.

Doświadczenie z san pedro to bardzo osobista wewnętrzna podróż ku odkryciu siebie i wszechświata. Prowadzi daleko w głąb podświadomości, która otwiera się przed nami jak kwiat. Pozwala na ponowny dostęp do tych zakamarków percepcji, które na co dzień są głęboko ukryte przed racjonalnym, a tym samym mocno ograniczającym umysłem. Ceremonia rozbudza percepcję i otwiera świętą przestrzeń obecną w każdym żywym stworzeniu. Doświadczamy głębin siebie, które – jak się okazuje – zarazem są głębinami wszelkiego żywego stworzenia, pradawną świadomością ziemi. Dzięki san pedro jesteśmy w stanie poczuć, że ziemia, niebo, rośliny, zwierzęta i ludzie to wielka jednia; wszystko to współistnieje w doskonałej harmonii, w wiecznym ruchu, wiecznym życiu i umieraniu, drganiu i falowaniu. Jest to jedyne w swoim rodzaju, wyjątkowo intensywne uczucie bezgranicznej miłości.


Bardzo serio chciałabym, żeby każdy człowiek miał szansę tego doświadczyć.
(w)





5 komentarzy:

  1. Winszuję!!! i ciekaw jestem bardzo co żeście tam w sobie znaleźli. Zastanawiam się tylko, czy nie można się tu obejść bez rytuału?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy. W przypadku san pedro można się obejść bez szamana, choć nie jest to wskazane za pierwszym razem, raczej gdy się już trochę oswoi z tym innym wymiarem. Moc nektaru zależy od szeregu czynników, samemu łatwo z czymś przesadzić, i wtedy nie jest już tak przyjemnie. No i może to potrwać dużo dłużej. Nasz sąsiad John po samodzielnie przyrządzonym wywarze z kaktusa, fruwał przez dwie doby, i raczej nie chce tego powtarzać.W kazdym razie, kaktusy rosną tu dziko, a internet jest pełen przepisów na wywar. (w)

      Usuń
  2. no ale bębenek, szaman, babka, praojciec? mam na myśli ten obrządek ocierający się o kult. czemu Twoim zdaniem to może służyć?

    OdpowiedzUsuń
  3. Chcieliśmy się oddać w ręce eksperta. W tym wypadku ekspert od prawie 20 lat "pracuje" z kaktusem. Dla Felicii jest to ewidentnie kult i animizm pełną gębą. Przy tym wszystkim nie oczekuje ona od uczestników żadnych modłów, ani tańców, choć poprosiła, abyśmy przynieśli kwiaty i wino dla Pachamamy, oraz uderzyli kilka razy w bęben. Jesteśmy tolerancyjni w kwestii religii, więc uszanowaliśmy tubylcze zwyczaje :)
    (ano)

    OdpowiedzUsuń
  4. kumam i czekam na relacje z następnych przygód

    OdpowiedzUsuń