czwartek, 14 sierpnia 2014

Goście: Eduardo, ayahuasca, joga i ajurweda

Eduarda przyprowadził do baru parę tygodni temu Travis, były barman Izhcaylumy, a obecnie nieformalny lokalny profesor substancji psychoaktywnych.

Eduardo Sokołowski to trzydziestosiedmioletni, zarośnięty, przystojny Argentyńczyk. Świetnie mówi po angielsku, co wśród mieszkańców tego kontynentu jest rzadkością. Jego babcia była Polką, stąd znajome nazwisko.

Przybył do Izhcaylumy prosto z dżunglowej wioski Gualaquiza, gdzie odbył miesięczną leczniczą sesję ayahuaski z szamanem Julio Tiwiram. Co dwa wieczory przez 30 dni zażywał pnącze duchów w wyłącznym towarzystwie szamana. Za tę ekskluzywną przyjemność (miesięczna indywidualna sesja plus pokój wynajęty w chacie szamana) płacił 50 dolarów dziennie, co jest ceną uwzględniającą już 50% zniżkę.
Na zakończenie ayahuaskowej sesji szaman zaprosił Eduarda na próbę czystości ducha w wyjątkowe miejsce – pod wodospad, gdzie mieszka legendarna anakonda (drugim dnem obecności anakondy w wodospadzie jest to, że obok ducha jaguara i duchów przodków, duch anakondy jest jedną z najpowszechniej występujących ayahuaskowych wizji). Polecił mu usiąść na szerokim płaskim głazie pod wodospadem i medytować. Jeśli jego dusza jest czysta i silna (a taka powinna być w wyniku uzdrowicielskiego działania ayahuaski), nie ma się czego bać, anakonda nie stanowi dla niego zagrożenia.
Eduardo okazał się wystarczająco potężny i oświecony. Anakonda nie pojawiła się.

Eduardo jest joginem z 15 – letnim doświadczeniem. Przez wiele lat mieszkał na zmianę w Hiszpanii i w Indiach; w Indiach doskonalił praktykę jogiczną, w Hiszpanii pracował i grał na gitarze w zespole death metalowym. Obie gałęzie działalności kontynuuje do dziś. Obecnie jest muzykiem freelancerem (marzy mu się powrót do ciężkich brzmień; po powrocie do Buenos Aires planuje coś kminić w tym temacie) oraz mistrzem jogi. Prowadzi indywidualne sesje, przeznaczone głównie dla zamożnych i zaawansowanych adeptów, najczęściej – dla innych nauczycieli jogi, chcących pogłębić swoją praktykę.
Eduardo pracuje wyłącznie na zasadzie sesji jeden na jeden, gdyż swoje podejście do jogi opiera na zasadach ajurwedy. Najpierw ocenia, jaka dosha (słowo pochodzi naturalnie z sanskrytu, niektórzy tłumaczą je jako energię biologiczną) przeważa w konstytucji danej osoby i na tej podstawie dobiera optymalną dla niej sekwencję asan.
Po dość pobieżnej rozmowie dowiedzieliśmy się, że ja mam przewagę doshy pitta, a Ano vata. Eduardo oszacował to na podstawie naszego wyglądu zewnętrznego i temperamentu przejawiającego się na pierwszy rzut oka.
Temat trochę nas zafascynował, więc postanowiłam go podrążyć.
Osoby typu pitta przejawiają cechy pierwiastka ognia. Ich skóra jest miękka i ciepła, łatwo się zaczerwienia. Często mają piegi i pieprzyki. Łatwo robią im się wysypki i stany zapalne. Ich szeroko pojęte łaknienie jest silne, a puls stabilny. Często mają wrażliwe oczy. Jeśli są zbalansowani, są ciepli, czuli i kochający; gdy wytrąceni z harmonii – poirytowani, źli i krytyczni. Są ekstrawertykami. Inteligentni, analityczni, zdeterminowani i ambitni.
Dominującym żywiołem energii vata jest powietrze. Osoby vata są szczupłe, mają wystające kości, krzywe zęby, a ich stawy wydają strzelające dźwięki. Mają suchą i cienką skórę z prześwitującymi żyłami. Śpią lekko, ze skłonnością do zaburzeń i bezsenności. Ich puls jest zwykle słaby i nieregularny. Łatwo marzną. Szybko się uczą, ale i szybko zapominają. Są kreatywni, wrażliwi, niespokojni i introwertyczni.
Trzeci typ kapha jest przepojony żywiołem ziemi. Charakteryzuje go ciężka i solidna budowa ciała. Osoby typu kapha łatwo przybierają na wadze. Mają grubą, gładką i wilgotną skórę; włosy grube, często faliste, zęby duże i białe. W akcji są wytrzymałe, powolne i metodyczne. W uczuciach – sentymentalne i romantyczne. Cenią poczucie przynależności, lubią życie rodzinne i tradycję. Chętnie gromadzą pieniądze i rzeczy.
Naturalnie, podział ludzi na trzy typy energii, podobnie jak wszelkie inne klasyfikacje, stanowi generalizację. Niemniej, ajurweda to najstarszy na świecie system medyczno–metafizyczny, jej tradycja sięga 5000 lat wstecz, więc zasługuje na nieco uwagi. Jest systemem mądrym, bo holistycznym i prewencyjnym – na podstawie prostego podziału na trzy doshe daje mnogość wskazówek, jak dbać o zdrowie, rozumiane tu jako harmonijny przepływ energii i zachowanie równowagi pomiędzy ciałem, duszą i umysłem.

Wg ajurwedy każdy człowiek jest się więc dość unikatową mieszanka trzech dosh, z których zwykle przeważa jedna lub dwie mniej więcej na równi. W internecie można znaleźć proste testy na doshe, np. taki (w. angielskojęzyczna) albo taki.
Ajurweda okazuje się kopalnią pragmatycznej wiedzy. Na podstawie ustalonej przewagi dosh w organizmie medycyna ajurwedyjska radzi, jakie smaki faworyzować, a jakich unikać; jak optymalnie zbalansować swoją dietę, na jakich rodzajach aktywności fizycznej warto się skoncentrować (w tym – jakie konkretne asany i pranajamy są dla ciebie najlepsze), co więcej – jak harmonizować swą energię biologiczną kolorami, zapachami, a nawet teksturami materiałów, którymi się otaczasz.
Eduardo udzielił nam paru cennych rad co do praktyki jogi. Ja, by zbalansować swój ogień, powinnam skupić się na medytacji, co do asan zaś - na otwierających klatkę piersiową i energetyzujących wygięciach do tyłu. Co do diety, kolorów i dźwięków –mam się schładzać, koić i uspokajać. Bartek, w którego konstytucji przeważa element powietrza, odwrotnie – smakami, barwami i zapachami powinien się ogrzewać, a podczas jogi ma się koncentrować na kontroli oddechu i budowaniu poczucia równowagi.

Mam wrażenie, że holizm i pewna enigmatyczność systemu ajurwedyjskiego jest trudna do zaakceptowania dla wychowanego w kulturze zachodniej umysłu, z drugiej strony jednak, czemu by nie spróbować skorzystać choć z części wskazówek tej prastarej, jednak wciąż aktualnej nauki. Wszak nic złego z tego nie może wyniknąć. Na pewno zasady ajurwedy mają więcej sensu niż to, czego często jesteśmy uczeni od małego – by jeść jak najwięcej, najlepiej syto i tłusto; w dobie hiperkonsumpcjonizmu - dogadzać sobie na wszelkie możliwe sposoby, a potem po czterdziestce lub pięćdziesiątce – odczuwać skutki tej wieloletniej bezmyślności w stosunku do własnego ciała.
(w)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz