Zamiast metra, które nie miałoby tu racji bytu, są trzy linie teleferico, kolejki linowej. W kilka minut z centrum wjeżdża się 500 metrów w górę, na rozległe obrzeża miasta.
La Paz to miasto pełną parą. Gigantyczne skupisko ludzkie o podniesionym ciśnieniu i szybkim rytmie życia. Ogłuszający hałas i chaos, spaliny, nieustanny ruch wszystkich, ludzi i pojazdów, we wszystkich kierunkach. Wielkie dzieje się, na każdej ulicy. I nie ma gdzie znaleźć wytchnienia. Nie ma tu zieleni, nie ma parków, deptaków czy placów z ławeczkami, gdzie można by odsapnąć. Siedzą tylko ci, co mają stoiska porozstawiane na ulicach. Siedzą i jedzą. Pozostali są w ruchu. Bartek, wychodząc na ulice La Paz, automatycznie przyspieszał kroku, łapiąc rytm tego zwariowanego miasta. Ja czułam się zdezorientowana. Sama nie wiem, czy to brak tlenu, czy reakcja na wielkie miasto po tylu miesiącach spędzonych na sielskiej wsi. Od rana byłam wycieńczona i nie mogłam złapać oddechu; po paru godzinach łażenia wymiękłam i schowałam się w hostelu. Nie to, że był przytulny, ale zawsze to jakaś namiastka enklawy spokoju.
(w)
Jak
często na tym kontynencie, trafiliśmy na muzyczny pochód, tym
razem z bębenkami. |
Wieczorne rozrywki, bo idą wybory |
To, zdaje się, też w ramach akcji przedwyborczej... |
Czerwona linia teleferico sunie ponad wielkim cmentarzem, który wygląda jak miasto w mieście. |
Barwy La Paz. Wykończeniówka nie jest w tym mieście popularna. |
La Paz w swej okazałości |
Spokój miejskiego obrzeża na wysokościach |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz