...jest
rzekomo w pierwszej piątce miejsc, w których występują
najbardziej zjawiskowe wschody słońca na świecie. Jeśli trafi się
z pogodą. Największe szanse ma się właśnie teraz, w czerwcu i
lipcu.
Jechaliśmy
tam z Pisac ze 3 godziny collectivo (2
godziny jazdy plus czekanie tu i tam na zapełnienie się autobusu),
a z miasteczka Paucartambo kolejne 2-3 godziny taksówką. Gdy
dotarliśmy, już się ściemniało i siąpił niemiły deszcz. Nie
uśmiechało się nam rozstawianie namiotu. Na szczęście na kolejny
wieczór zaplanowana była jakaś spora uroczystość z okazji
przesilenia (tutaj zimowego, czyli moment, w którym słońce zaczyna
wracać), więc na miejscu było sporo robotników, a schronisko było
wyjątkowo otwarte. Dzięki temu nie musieliśmy rozstawiać
pożyczonego namiotu. Robotnicy wskazali nam mały, pusty pokoik
wewnątrz i powiedzieli, że tu możemy się rozwalić.
Posiedzieliśmy chwilę przy ognisku z robotnikami, pogadaliśmy
trochę i położyliśmy się spać, bo rzekomo fajerwerki zaczynają
się od 3 rano.
Wstałem
wyjrzeć o 3:30. Nic. Chwilę po czwartej. Nadal nic. Koło piątej
się nieco rozjaśniło. Ujrzeliśmy ocean spokojny chmur. Zero
wiatru.
Natomiast
chcieliśmy zobaczyć widok z blisko 4 tysięcy metrów na bezkres
dżungli. Do 8 rano sytuacja się nie zmieniła. Chmury nad nami,
chmury pod nami, wiatru brak, a znudzony taksówkarz już któryś
raz powtarza mala suerte,
czyli że pecha mamy. Słońce zobaczyliśmy dopiero przed południem,
z powrotem w Paucartambo. Następnym razem musi zabrać ze sobą
jakichś potężnych druidów, żeby rozgonili żywioł.
(ano)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz